sobota, 14 marca 2015

Muzyczny portret Czarownicy, czyli niezwykły soundtrack z filmu "Maleficent"

Drodzy czytelnicy,

jak zapewne zauważyliście, w ostatnich tygodniach trudno mi się oderwać od tematyki baśniowej. Nie mam pojęcia czy jest to skutek zupełnie przyziemnych zajęć w które ostatnio obfituje moje życie, czy też powodem jest kryzys końca studiów… w każdym razie bajki stanowczo są czymś, co ostatnio bardzo mnie cieszy.

Mimo wszystko postanowiłam na chwilę odejść od animacji i skupić się na baśni w wydaniu filmowym. A konkretnie – na muzyce do tej baśni.

Zapraszam Was więc do wkroczenia do muzycznego świata "Maleficent". Świata, który mistrzowsko zaczarował dla nas James Newton Howard. 

Przygotujcie się na ogromną dawkę prawdziwej magii!

Na początek kilka zdań przypomnienia: „Maleficent” to ubiegłoroczna superprodukcja Disneya, w której ukazana jest historia znana nam ze „Śpiącej Królewny”, tyle że z perspektywy złej czarownicy – tytułowej Maleficent, brawurowo granej przez jedną z najpopularniejszych i najpiękniejszych współczesnych aktorek, Angelinę Jolie. 

Historia tłumaczy nam skąd wzięła się Maleficent (znana polskim fanom z bajki jako Diabolina) i dlaczego postanowiła ukarać maleńką Aurorę rzucając na nią klątwę. Dalej, pokazuje co działo się z czarownicą przez 16 lat, kiedy księżniczka dorastała pod opieką trzech dobrych wróżek… a na koniec przewraca całą historię do góry nogami.

Już okładka ścieżki dźwiękowej pokazuje, że wewnątrz
otrzymamy porządną dawkę muzyki z charakterem. 
A wszystko to w przepięknym świecie wypełnionym po brzegi najlepsza magią i tajemnicami. Stanowczo, niezależnie od tego, co sądzi się o samej historii trzeba przyznać, że wizualna strona „Maleficent” powala, na równi ze stworzoną przez Angelinę Jolie postacią tytułowej bohaterki.
Tym, co dopełnia wizualną stronę filmu jest piękna muzyka skomponowana przez doświadczonego kompozytora Jamesa Newtona Howarda, znanego choćby z  dwóch pierwszych filmów o Batmanie Nolana, „Igrzysk Śmierci” lub „Salt”. 

Akcja "Maleficent" rozpoczyna wiele lat przed wydarzeniami znanymi nam ze "Śpiącej Królewny". Poznajemy świat, w którym urodziła się i wychowała przyszła Maleficent - jeszcze nie czarownica, ale młoda wróżka o pięknych i potężnych skrzydłach, na których lata ponad wielkimi lasami i jeziorami pełnymi innych magicznych stworzeń.


Już wtedy, na samym początku historii, Newton Howard wprowadza bardzo tajemniczy, liryczno-baśniowy temat muzyczny "Maleficent Suite". Początkowo mroczny, pozwalający pochwycić tajemnicę puszczy dzielącej dwa królestwa, z czasem przechodzi w potężne brzmienia, w których wręcz słychać uderzenia potężnych skrzydeł Maleficent i czuć dumę z ich posiadania. 

O tak, muzyka mówi nam z kim mamy do czynienia. Z piękną, niezwykłą i piekielnie dumną istotą. Teraz to może skrzydlata dziewczynka w poszarpanej sukience, mówi kompozytor, ale czekajcie co z niej wyrośnie! Jak potężna stanie się Maleficent! Jeśli spodziewacie się kolejnej bajki o poszukiwaniu księcia z bajki, to wyłączcie film, wyjdźcie z kina, przestańcie słuchać mojej muzycznej opowieści, bo bardzo się rozczarujecie. 

 Bo nie będzie to typowa bajka dla dziewczynek szukających księcia z bajki. 


Jeśli pierwszy utwór ukazywał nam nieco mroczniejszą i tajemniczą stronę świata Maleficent, to drugi, "Welcome to the Moors", przedstawia go za dnia. Piękny, kolorowy, pełen magicznych istot, które wręcz chciałoby się poznać. Słuchając chóru wykorzystanego w tym utworze człowiek ma wrażenie, że dyrygent zebrał grono wróżek zamiast standardowych chórzystów. 

W trzecim utworze - "Maleficent Flies", inaczej niż we wprowadzeniu, smakujemy nieco dzieciństwa głównej bohaterki. Co by nie było, wychowała się w przepięknym świecie i bez wątpienia były to dla niej lata pełne beztroski i czystej, niewinnej radości. Końcowa fanfara znów wzbija nas ku wysokiemu niebu, tam, gdzie dorastająca Maleficent czuje się najlepiej i gdzie wyrasta na osobę, którą się stanie w przyszłości. 

Ale, jak wiemy, historia Diaboliny nie może kończyć się szybko i dobrze. Kolejne dźwięki ścieżki dźwiękowej mówią nam dlaczego: atak ludzi na knieję przerywa spokojne życie wróżek. Na skraju lasu pojawiają się wojska, stojący na jej czele zachłanny król chce zgarnąć go dla siebie... słyszymy dźwięki bitwy, w których Maleficent prowadzi do walki wielkie stwory wychodzące z puszczy, sama również siejąc potężne straty w szeregach wroga. W końcu wygrywa, choć to zwycięstwo jest początkiem jej tragedii. 

Potem... potem w soundtracku nagle zanika historia i chronologia. Człowiek nie wie co się dzieje, bo pojawia się młoda dziewczyna - Aurora (która jeszcze się nie urodziła, jakby nie było...), nie wiadomo skąd własny temat otrzymują trzy wróżki. Słuchacz może poczuć się nieco zagubiony zwłaszcza, że po raz Newton Howard stworzył naprawdę piękny temat muzyczny dla Śpiącej Królewny - jest on jednak zupełnie inny od tego, który poświęcił Maleficent. Aurora jest delikatna, śliczna (a to przecież nie to samo co "piękna"), pełna niewinnej, dziecięcej radości. Co więcej, temat "Aurora and the Fawn" ("Aurora i jelonek") kończy się w dość mroczny sposób... 

... bo kolejny utwór wprowadza nas do słynnej sceny chrzcin księżniczki (tak, Aurora dopiero się urodziła). I od tego momentu już niestety tak pozostanie, dostaniemy sporo naprawdę intensywnych impresji powiązanych z najbardziej znaczącymi scenami w dalszej części filmu.

 Pomimo tego chronologicznego pomieszania, dostajemy do wysłuchania kolejny fenomenalny wręcz utwór.Taki, który od początku buduje magiczne napięcie, wywołuje poczucie niepewności, a nawet lęku. Oczywiście, wiemy co się wydarzy, znamy przecież bajkę o Śpiącej Królewnie... mimo wszystko za każdym razem lękamy się tego, co zrobi Maleficent. 



A ona, wspomagana zaklinającą rzeczywistość muzyką Jamesa Newtona Howarda, rzuca klątwę. Klątwę okrutną, będącą zemstą za cierpienie i upokorzenie, klątwę, z której w tamtej konkretnej chwili czerpie absolutną przyjemność i poczucie omnipotencji. A ścieżka dźwiękowa "The Christening" jest niemal hymnem pochwalnym dla potęgi złej czarownicy.

W kolejnych ścieżkach przeplatają się potężne dźwięki przypisane wątkom powiązanym z klątwą Maleficent, popadającemu w obłęd królowi oraz walce rozgrywającej się pomiędzy czarownicą a władcą. Gdzieś w tle dorasta (po raz kolejny w soundracku) Aurora. Przejmujący wydaje mi się zwłaszcza motyw "Are You Maleficent?", idealnie oddający przerażenie i poczucie bycia zdradzonym, jakiego doświadczyła księżniczka dowiedziawszy się kim jest kobieta, która wprowadziła ją do Krainy Czarów.

Następnym naprawdę rzucającym się w uszy tematem jest "The Army Dances". Abstrahując od momentu w filmie w którym się pojawił - to jeden z najbardziej makabrycznych walców, jakie powstały w ostatnich latach. I w tym przypadku "makabryczny" nie oznacza złego, tragicznego, ale coś co spokojnie można by podłożyć pod dowolny obraz typu danse macabre, tak samo jak pod "Gnijącą Pannę Młodą". Makabryczny. Absolutnie wyjątkowy. 


Uwaga! Poniższy tekst jest spoilerem dotyczącym zakończenia. Jeśli nie chcecie wiedzieć, jak zakończy się film zanim go nie oglądniecie, przejdźcie do czterech ostatnich akapitów, poniżej gwiazdek. 



W filmie dość irytująca i zupełnie niepotrzebna wydaje się postać księcia. Wiadomo, pojawić się musi, bo bez niego bajka nie ma prawa się skończyć... ale naprawdę, oglądając film człowiek zupełnie nie wie co o nim myśleć. Pojawia się znikąd, nie dano mu wykazać się żadną inicjatywą... a potem okazał się być zupełnie niepotrzebny, bo jego pocałunek nie był pocałunkiem prawdziwej miłości, który mógłby zdjąć klątwę. 

Mam wrażenie, że Newton Howard obejrzał film i doszedł do podobnych wniosków jak ja teraz. Skutkiem są dwa utwory: "Phillip's Kiss" - zupełnie bezpłciowy i nieciekawy temat, o którym nie będziecie pamiętać chwilę po tym, jak się skończy, oraz niezwykle poruszający "True Love's Kiss", temat, w którym zawiera się cały żal Maleficent po utracie Aurory, w połączeniu z ogromem miłości, jaką przelewa na dziewczynkę swoimi łzami i tym jednym pocałunkiem w czoło. Powiem szczerze, niezależnie ile razy słucham tego utworu, zawsze przechodzą mnie ciarki po plecach. Każdy choć raz powinien doświadczyć takiej miłości, jaką darzyła Maleficent księżniczkę Aurorę, nikt - takiego żalu po stracie najbliższej osoby, zwłaszcza - jedynego dziecka. 

Przedostatnim utworem, tak naprawdę kończącym historię, jest "The Queen of Faerieland", będącym tłem do koronacji Aurory na królową baśniowego świata wróżek. Bardzo dużo słychać w tym temacie Aurory i jej delikatnego, dziecięcego uroku. Jednak i tak najlepsze jest ostatnie 15 sekund, mocny temat będący nawiązaniem do "The Army Dances". W najlepszy możliwy sposób pokazuje że owszem, to księżniczka Aurora została ukoronowana i będzie sprawowała władzę, jednak to Maleficent jest królową tej opowieści, jedyną słuszną Czarownicą i wyłączną bohaterką opowieści. 


Co najciekawsze, najsłabszym elementem całego soundtracku jest piosenka "Once Upon A Dream" w wykonaniu Lany Del Rey. Niby wiem, że ta właśnie melodia (przepiękny przecież walc Czajkowskiego) oraz te konkretne słowa towarzyszą historii o Śpiącej Królewnie od wielu, wielu lat, a do historii o Maleficent pasują wręcz wyśmienicie. Mimo wszystko zupełnie nie wpasowują się w klimat opowieści, a już szczególnie - w klimat soundracku Jamesa Newtona Howarda. Mało tego - o ile słysząc pierwszy raz "Once Upon A Dream" Lany Del Rey w trailerze byłam piosenką zachwycona, tak po seansie filmu piosenka po prostu nie trafia do mnie i zupełnie nie mam potrzeby jej słuchać. 

* * * 

Jak podsumowałabym soundtrack do "Maleficent"? Jest to bez wątpienia jedna z najbardziej klimatycznych i angażujących ścieżek dźwiękowych, jakie wysłuchałam w ostatnich miesiącach. Idealnie wkomponowuje się w przedstawiony w filmie świat, mało tego - nie ginie w nim, a raczej perfekcyjnie go uzupełnia. Ogromny szacunek należy się również kompozytorowi za przedstawienie postaci poprzez kolejne utwory, i to nie tylko nazywając ich imieniem temat muzyczny, ale konstruując muzykę w oparciu o charakter konkretnych bohaterów. Możemy oglądać film bez ścieżki dźwiękowej - jednak gdy zupełnie niezależnie usłyszymy "Maleficent flies" czy "The Christening", od razu będziemy wiedzieć do kogo się odnoszą. I że należy odczuwać ogromny respekt przed kobietą, którą w ten sposób obrazuje twórca muzyki. 

Z drugiej strony, jak już wcześniej zaznaczyłam, ścieżce dźwiękowej, bardzo dobrze wypadającej w filmie, na płycie brakuje ciągłości. Nie wiem czym kierował się Newton Howard w takiej kolejności rozmieszczając ścieżki, ale w pewnym momencie przestajemy słyszeć historię o Maleficent i Aurorze, a dostajemy pomieszane utwory, które pomimo całej swej genialności nie są w stanie zapewnić nam takiej głębi przeżyć jak robiłyby to obrazując całą historię. W końcu, miło jest posłuchać pięknych opowieści :)




Mimo wszystko uważam soundtrack do "Maleficent" za jedno z największych osiągnięć Jamesa Newtona Howarda. To jedna z tych ścieżek dźwiękowych, do których człowiek chce wracać i przy których naprawdę może odpocząć, doświadczając równocześnie autentycznych przeżyć natury artystycznej. Bez zawahania polecam go tym z Was, którzy lubują się w muzyce filmowej. Równocześnie myślę, że ta konkretna ścieżka powinna też spodobać się osobom, które nie uważają się za fanów tego rodzaju muzyki. Przynajmniej kilka z utworów powinno bardzo Wam się spodobać!

Tymczasem zachęcam Was do słuchania umieszczając tutaj bezpośrednie odnośniki do moich ulubionych utworów z "Maleficent".Równocześnie zastanawiam się czy nie wydać jakiegoś "mini-przewodnika" po czytaniu moich postów opisujących muzykę filmową - tłumaczących np. kiedy słuchać utworów które wrzucam w ramach filmików z youtube'a. 


Tymczasem na dziś koniec muzycznych przyjemności. 

Pozdrawiam Was serdecznie i życzę miłego weekendu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz