Drodzy czytelnicy,
W ostatnich tygodniach coraz częściej dochodzę do wniosku że
ludzie to jednak całkiem dziwne stworzenia. Diametralnie różnimy się między
sobą, a jednak zazwyczaj potrafimy żyć w harmonii z innymi osobnikami.
Dużo trudniej jest kiedy pochylimy się nad każdym z osobna:
już wydaje nam się że rozumiemy osobę, a tu nagle okazuje się że istnieje jakiś
jej obszar, który zupełnie nie przystaje do reszty. To trochę jakbyśmy wszyscy
w jakimś stopniu cierpieli na zespół Aspergera: fantastyczni w jednym obszarze,
zupełnie zawodzimy w innym; zupełnie nie radzący sobie z rzeczywistością, nagle
ukazujemy światu oblicze naprawdę ciekawego człowieka.
Tylko jak sobie poradzić w interakcjach jeśli każda
otaczająca nas osoba może skrywać kilka skrajnie różnych cech lub zachowań?
Mój najnowszy pomysł (z przed trzech minut): życiowe notki powinny zawierać chociaż jedno zdjęcie pięknego psa. Psy są dobre na wszystko. |
Najprościej rozpoznać się chyba w samym sobie. Obserwujemy
się na tyle dużo, że w pewnym momencie potrafimy rozpoznać wyróżniające nas
cechy. Ja dla przykładu całkiem dobrze
czuję się pracując. Przykładam się do wszystkiego, czego się podejmuję i
autentycznie przejmuję się powierzonymi mi obowiązkami. Dzięki temu idąc na rozmowę kwalifikacyjną
czy promując swoją pracę zupełnie szczerze przedstawiam się jako osobę kompetentną,
którą dobrze mieć w zespole. Mało kiedy martwię się że mogę nie dostać pracy
(oczywiście nie mówię tu o pracy w zawodzie, bo to zupełnie inna sprawa) - po prostu wiem, że warto mnie zatrudnić i potrafię to udowodnić.
I tak, świetnie radzę sobie współpracując z zespołem. A
potem wychodzę z pracy i staję się zupełnym autystykiem interpersonalnym. Można
ze mną do woli flirtować – nie zauważę. Można mnie poprosić o numer telefonu –
zacznę się zastanawiać po co on komu i w końcu zapomnę go dać. A nie daj Boże
zorientuję się, co się dzieje – możecie mieć pewność że ucieknę w podskokach.
A to tylko jedna z moich wewnętrznych sprzeczności, z
którymi , siłą rzeczy, nauczyłam się żyć i których jestem zupełnie świadoma.
Trudno, trzeba sobie jakoś radzić. A świadomość tego, co się ze mną dzieje w konkretnych
sytuacjach, pozawala uniknąć niepotrzebnego zamartwiania się i nic nie wnoszącej do tematu samokrytyki.
A jednak, mimo że jestem świadoma swoich wewnętrznych
sprzeczności, dostrzeganie ich w innych osobach wcale nie przychodzi mi
łatwiej. A jestem psychologiem – mogłoby się wydawać że będę czytać w otoczeniu
jak w otwartej księdze.
Cóż, wygląda na to że w księdze zlepiono ze sobą
niektóre strony kiedy nie patrzyłam. Bo
niemal za każdym razem zupełnie od nowa odkrywam niespójności w cudzej
osobowości.
Na pewno wiecie o co mi chodzi. O rozgadaną trenerkę fitness
która wstydzi się zareklamować swoje lekcje wśród znajomych. O zdolną artystkę
która tworzy przepiękne akty, a boi się iść do sklepu, bo jest tam za dużo
ludzi. O 25-letniego chłopaka któremu świetnie wychodzi bycie ojcem rodziny dla
swojego rodzeństwa i matki, a zupełnie nie radzi sobie w związkach intymnych. O
starszą kobietę która dla każdego ma radę "jak żyć", a sama egzystuje na skraju ubóstwa.
I mimo, że dokładnie wie jak powinno wyglądać Twoje małżeństwo, to sama nie widziała
swojego męża od pół roku. Chodzi mi też o niezwykle towarzyską dziewczynę która na każdej imprezie z miejsca staje się duszą towarzystwa, a od lat nie potrafi porozmawiać w cztery
oczy z własną siostrą, tylko dlatego że tamta prowadzi skrajnie inny tryb
życia. Lub ma iloraz inteligencji Einsteina, a nie potrafi zrozumieć niewerbalnych sugestii ze strony znajomych.
Każdy z nas zna takie osoby. Każdy z nas jest w pewnym
sensie taką osobą. I cóż, trudno. Trzeba nauczyć się żyć z własnymi
sprzecznościami, a potem zacząć akceptować je w innych. A w końcu – zrozumieć,
że jeśli będziemy postrzegać ludzi naokoło w tylko jeden sposób, to bardzo
szybko się na nich zawiedziemy.
W ciągu ostatnich dwóch tygodni przeżyłam takie
rozczarowanie. Co gorsza, zawiodła mnie osoba którą postrzegałam jako bardzo
bliską. Po dłuższym zastanowieniu (i kilkunastu dniach kiepskiego nastroju
spowodowanego przez tę osobę) doszłam do sedna problemu: widziałam ją tylko w jeden sposób. Tymczasem zmieniły się warunki, a moja koleżanka pokazała
się z zupełnie innej perspektywy – tak się składa że takiej, która mnie nie odpowiadała.
I zamiast zanotować w głowie „aha, ta konkretna osoba tak się zachowuje w
takich sytuacjach”, poczułam się zdradzona i zawiedziona. A przecież ona była
sobą tak samo jak kilka dni wcześniej!
Jaki z tego morał? Tak jak akceptujemy i lubimy siebie (lub
nie akceptujemy i nie lubimy, wszystko zależy od nas samych), tak i musimy
przyjąć innych takimi, jacy są. To niełatwe, bo każdy jest na swój własny
sposób dziwny; świetny i beznadziejny jednocześnie. Dobry i zły, kompetentny i
zupełnie do bani.
Dzięki temu jest nieco ciekawiej, ale i trudniej. Bo trzeba
się nauczyć osoby, i to na dwóch różnych frontach. A potem przyjąć że dwa
wykluczające się elementy tego człowieka w tym przypadku akurat działają… i mają się całkiem dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz