niedziela, 15 lutego 2015

O bajkach tak mądrych, że warto je obejrzeć nawet w dorosłości - czyli słów kilka* o dwóch seriach "Avatar"

Drogi czytelniku!

Zgodnie z tym, co dowiedziałam się tydzień temu, nie tylko ja żywię ogromną sympatię do starych bajek i seriali. Bardzo się cieszę z mini-entuzjazmu jaki wywołałam przywołując do świadomości ludzi Power Rangers, Arktosa i Tabalugę czy He-Mana... szczególnie w kontekście sesji, którą przeżywaliśmy (bo przecież w sesji wszystko jest fajniejsze od nauki!). Stąd też obiecuję - to nie koniec, mam już całą listę programów i wieczorynek, do których z wielką radością wrócę i które przypomnę na łamach tego bloga.

Ale nie dziś. Dziś opowiem Ci (również) o bajce, która ma dużo krótszą historię, a którą warto przedstawić dlatego, że jest jedną z najbardziej wartościowych opowieści, jaką zaprezentowała nam telewizja w ostatnich latach.  Będzie więc o serialu animowanym, którym w mniejszym lub większym stopniu byłam zachwycona od początku do końca.

Niestety, został on ukończony, co spowodowało u mnie ciężki syndrom odstawienia.
Jako terapię zafunduję Ci opowieść.

Opowieść o Avatarze.

W sumie to o dwóch Avatarach.

Nie, nie będzie o niebieskich Indiańcach z planety Pandora.

Ale od początku. To, o czym tu napiszę to w rzeczywistości dwa seriale animowane wyprodukowane przez Nickleodeon. Pierwszy z nich to"Avatar: The Last Airbender" (W polskiej wersji językowej: "Avatar: Legenda Aanga"...) i był emitowany w latach 2005-2008. Drugi - "Avatar: Legend of Korra" (Avatar: Legenda Korry) jest sequelem pierwszego i był wyświetlany w latach 2012-2014. Dokładnie rzecz biorąc, ostatnim odcinkiem twórcy uraczyli nas 19 grudnia 2014r. ... no tak. I już wiemy że więcej nie będzie.

Akcja obu serii toczy się w fikcyjnym świecie, który zamieszkują cztery narody, każdy przypisany do jednego żywiołu. Mamy więc Królestwo Ziemi, Naród Ognia, Plemiona Wody i Nomadów Powietrza. W każdym żyją osoby obdarzone szczególnymi zdolnościami panowania nad konkretnym (przyjmijmy że przypisanym przez pochodzenie) żywiołem, tak zwani "benderzy" (z ang. benders. Polscy tłumacze nazwali ich magami... ale to nie magowie. Oni nie tyle czarują, co kształtują żywioły, panują nad nimi). Ich "bending" można określić jako połączenie fantastycznych umiejętności kontrolowania żywiołu oraz wschodnich sztuk walki.

No tak, bo całe uniwersum nosi wyraźne oznaki kultury wschodniej, a animacja w dużej mierze opiera się na połączeniu amerykańskiego i japońskiego stylu. Mimo wszystko za typowo japońską bajkę bym tego nie uznała.

I teraz uwaga: tytułowy "Avatar" to osoba (jedna w każdym pokoleniu), która jest zdolna władać wszystkimi żywiołami. Mało tego, ma również możliwość wchodzenia w specjalny stan, w którym jej moce są zwielokrotnione, jak również łączyć się z równoległym światem duchów. Skąd bierze się Avatar? Ano jego "duch" krąży pomiędzy narodami. I w każdej ze swoich reinkarnacji rodzi się gdzie indziej. Najpierw pośród mieszkańców Królestwa Ziemi, potem Ognia, następnie Powietrza i na koniec Wody. I tak przez tysiące lat. Oczywiście, skoro jest taki niezwykły, ma również niezwykłe zadanie, którym jest utrzymanie pokoju i harmonii pomiędzy czterema narodami.

No tak, ale jak to bywa w serialach, nigdy nie może być pięknie i łatwo. Akcja "The last Airbender" rozpoczyna się, kiedy Avatara nie ma już od niemal 100 lat. Nie wiadomo co się stało, czy zginął i się nie odrodził, czy po prostu się ukrywa, ale go nie ma. Tak jak i harmonii, której powinien strzec. Przez ostatnie stulecie Naród Ognia doprowadził do zupełnej zagłady magów powietrza, niemal zupełnie zniszczył jedno z plemion Wody, a teraz szykuje się do podbicia wielkiego Królestwa Ziemi.

W takim oto świecie poznajemy rodzeństwo - Katarę i Sokkę, przedstawicieli Południowego Plemienia Wody. Pewnego dnia na skutek przypadkowego użycia magii wody przez Katarę (która jako jedyna na całym biegunie włada tym żywiołem) z góry lodowej wydostaje się tajemniczy chłopiec o ciele pokrytym niebieskimi tatuażami oraz jego... latającego bizona (bo czemu by nie?). Aang, bo tak się nazywa chłopiec, okazuje się być ostatnim z Nomadów Powietrza oraz, przede wszystkim, zaginionym przed wiekiem Avatarem.

Niestety, świat bardzo się zmienił od czasów, w których żył Aang. Już pierwszego dnia musi on zmierzyć się z siłą Państwa Ognia, kiedy zupełnie niespodziewanie odnajduje go wygnany syn Władcy Narodu Ognia, książę Zuko. W ucieczce pomagają młodemu Avatarowi Katara i Sokka, którzy decydują się ruszyć z nim w drogę na Północ, gdzie Aang będzie mógł nauczyć się władać kolejnymi żywiołami. Czym dalej podróżują, tym bardziej staje się jasne, że wszyscy bardzo potrzebują pomocy Avatara, a skala tych potrzeb zdaje się coraz bardziej przytłaczać małego chłopca.

Tytułowy bohater bajki, Aang - ostatni z Nomadów Wiatru. W tle fragment latającego bizona. (Tak. Latającego bizona). 

Cóż, nie będę przecież opowiadać Ci całej bajki... Co w niej takiego niezwykłego, zapytasz? Otóż bardzo wiele!
Przede wszystkim - postaci. Mamy tu do czynienia z ogromną liczbą tzw. bohaterów dynamicznych, którzy rozwijają się przez wszystkie odcinki. Już o samym Aangu mogłabym napisać całe wypracowanie. W pierwszym odcinku poznajemy go jako beztroskiego dzieciaka o rozbrajającym uśmiechu, szukającego wszelkich możliwości zabawienia się i uciekającego od ciążących na nim obowiązków. Z czasem dowiadujemy się, jak wiele kosztowała go ta beztroska. Aang musi przyjąć swoje brzemię, które okazuje się cięższe, niż ktokolwiek przypuszczał. W trudnych warunkach, choć nie bez pomocy przyjaciół musi dojrzeć, rozwiązać wszystkie nurtujące go dylematy (takie jak choćby zmierzenie się z ogniem, którego się obawia czy decyzja o pozbawieniu kogoś życia) i zdecydować jakie życie chce prowadzić, jakim być Avatarem i człowiekiem. Skutkiem tych wszystkich decyzji i zmian otrzymujemy w ostatnim odcinku o wiele bardziej dojrzałego młodego człowieka, w pełni pogodzonego ze swoim losem oraz pewnego własnych priorytetów. Aang staje się faktycznym wzorem do naśladowania i osobą, do której inni udają się po pomoc i radę.

Podobną, choć nie tak spektakularną przemianę przechodzą przyjaciele Aanga: Katara i Sokka, jak również trzecia towarzyszka młodego Avatara, Toph - niewidoma dziewczynka władająca żywiołem ziemi.

Bohaterowie serialu będą musieli nauczyć się naprawdę dużo by szczęśliwie doprowadzić swoją historię do końca. 


Czwartą osobą która przeszła ogromną przemianę w ciągu trzech serii jest książę Narodu Ognia, Zuko. Niesamowite, jak bardzo zmienił się w przeciągu pół roku, kiedy to ma miejsce akcja serialu. Na początku może wręcz irytować - ciągle wściekły na cały świat, ignorujące rozsądne rady wuja. Pojawia się zawsze w akompaniamencie groźnie brzmiącej muzyki. Jest zupełnym przeciwieństwem człowieka, którego widzimy na koniec filmu - dojrzałego, pogodzonego ze sobą i światem, odważnie patrzącego w przyszłość. Książę Zuko musi przejść przez bardzo wiele, ale uwierz mi, warto, jeśli na koniec może stać się TAKIM człowiekiem.

Ale postaci to nie wszystko. W "Avatarze" fenomenalne jest również tło opowieści. Wizualnie serial można uznać za piękny, natomiast prawdziwa głębia kryje się w świecie, który został zaprezentowany przez twórców.

Nietrudno się domyślić, że ogromna ilość nawiązań tyczy się Chin i ich sytuacji politycznej. Konflikt Narodu Ognia z Nomadami Powietrza (mówienie o konflikcie to zresztą duża przesada, Nomadowie Powietrza zostali poddani ostatecznej eksterminacji) to nawet nie metafora, ale bezpośrednie odniesienie do kwestii Tybetu. Serial pokazuje skutki prowadzenia takiej polityki: zachwiana zostaje równowaga, bezsensownie życie tracą setki ludzi, a co najważniejsze - na zawsze przepada bardzo stara i niezwykle wartościowa kultura, niemożliwy staje się powrót do niej. Jednocześnie, świat w pewien sposób ubożeje.

Poza kwestią Tybetu twórcy serialu poruszają inne polityczne kwestie. Skłaniają do refleksji nad skutkami monarchii absolutnej, pokazując skutki jej działania na poziomie obywateli państwa oraz mieszkańców państw podbitych.
Fenomenalnie ukazane jest również funkcjonowanie państwa opartego na słabej władzy centralnej oraz niezwykle silnym aparacie wywiadowczym. Stolica Królestwa Ziemi jest niczym idealnie naoliwiona maszyna, w której źle działające elementy są natychmiastowo (i niezauważalnie dla reszty) usuwane. Nic nie może umknąć uwadze faktycznie rządzących szarych eminencji. Informacja jest cenniejsza niż waluta, a tajemnice kłębią się zaciemniane dodatkowo przez idealny wizerunek na który pracuje armia urzędników i przerażonych konsekwencjami niesubordynacji obywateli.

Jedną z ważnych rzeczy których nauczycie się oglądając historię Aanga: Herbata jest dobra na wszystko! A jeśli już jesteś w gronie przyjaciół, to MUSISZ wypić herbatę.**


Pomimo że ostatnie odcinki domykają historię Avatara Aanga i jego przyjaciół, bardzo szybko okazało się, że widzowie oczekują czegoś więcej. Stworzony na potrzeby serialu świat dawał multum możliwości rozwoju nowych opowieści, a młody wiek bohaterów w momencie zakończenia akcji oraz wiele minimalnie rozwiniętych wątków pozwalały na dużą kreatywność twórców.

I stało się. Twórcy rozbudzili nasz entuzjazm zapowiadając nowy serial - "Legendę Korry" i prezentując takie oto zdjęcie:



Cóż, już pierwsze odcinki pokazały, jak wiele zmieniło się od czasów serialu z Aangiem w roli głównej. Tytułową bohaterką jest Korra, nastoletnia Avatar, pochodząca z Południowego Plemienia Wody następczyni Aanga.
Akcja rozgrywa się w dużej mierze w zupełnie innej scenerii niż pierwszy serial - w ogromnej metropolii, Mieście Republiki, stolicy Republiki Zjednoczonych Narodów, czyli państwa powstałego z pierwszych kolonii Narodu Ognia za sprawą działań Avatara Aanga i ówczesnego Lorda Narodu Ognia.

Otwiera się przed nami zupełnie nowy świat, znajdujący się w końcowej fazie rewolucji technologicznej. Po ulicach jeżdżą samochody, po niebie latają samoloty i ogromne sterowce. Ogromne fabryki i huty nigdy nie zasypiają, tak jak i redakcje gazet oraz centra kultury. W mieście budują się kolejne wieżowce i tylko mała wyspa Nomadów Powietrza ciągle utrzymuje klimat, do jakiego byliśmy przyzwyczajeni przez serial "The Last Airbender".

Selfie dotarło już nawet do Miasta Republiki!

W tym wszystkim władanie żywiołami gdzieś gubi swoje znaczenie. Benderzy ze względu na swoje umiejętności mogą wspomagać przemysł (np. pracować w elektrowni), ale ich umiejętności nie mają już wartości politycznej, nie stanowią głównej metody walki czy utrzymania. Ich najbardziej popularnym wykorzystaniem jest... sport. Walki Benderów są transmitowane na cały świat i gromadzą tysiące fanów, szczególnie w samym Mieście Republiki, gdzie specjalnie wybudowano potężną arenę, w której można oglądać mecze najlepszych magów wody, ognia i ziemi. Tylko Nomadowie Powietrza ustrzegli się od "usportowienia" - przede wszystkim dlatego, że jest ich cała czwórka  (to Tenzin, syn Aanga oraz trójka jego dzieci).

W ten właśnie świat wkracza Korra - pełna energii nastolatka świetnie władająca trzema żywiołami (z powietrzem ciągle ma problemy). Korra jest buńczuczna, pewna siebie i swoich umiejętności... i średnio radzi sobie z krytyką. Wkraczając do Miasta Republiki staje w obliczu zupełnie nieznanego świata, w której jej pozycja Avatara wcale nie jest tak znacząca, jak mogłoby się wydawać. Na szczęście szybko udaje się jej zawrzeć wartościowe przyjaźnie z dwoma braćmi - władającym ogniem Mako oraz sympatycznym magiem ziemi Bolinem. Wkrótce do paczki dołącza Asami, córka jednego z największych przedsiębiorców Miasta Republiki.

Powiem szczerze, początkowo nie byłam przekonana do koncepcji świata przedstawionego w "Legendzie Korry", jednak z biegiem czasu przekonał mnie on do siebie. Przede wszystkim postęp stwarza zupełnie nowe możliwości, które niejako uzupełniają wyzwania, z którymi mierzył się Aang. Korra, starsza i (powiedzmy) mądrzejsza od poprzednika jest silną osobą, której charakter kształtuje się w konfrontacji z siłami niewspółmiernie większymi i bardziej okrutnymi niż mogliśmy zobaczyć w "The Last Airbender". Poczynając od kwestii człowieczeństwa, w której benderzy zostają skazani na eksterminację ze względu na swoje umiejętności (kwestia tak dobrze nam znana choćby z okresu II wojny światowej), przez walkę z dyktaturą po kwestię godzenia się ze nieuniknionymi zmianami zachodzącymi w przyspieszającym świecie.

Korra musi znieść dużo więcej niż Aang. Bywa zupełnie bezsilna, przeżywa załamanie nerwowe, musi radzić sobie z niepełnosprawnością oraz traumą związaną z niedawnymi przeżyciami. Co ważne, nigdy nie jest tak, że nasza bohaterka odradza się jak feniks z popiołu. Wręcz przeciwnie, jej straszne doświadczenia ciągną się za nią, przygniatają ją... ale może też wzmacniają. Wraz z nią dojrzewają jej przyjaciele oraz relacje między nimi.

Zakończenie Korry jest moim zdaniem jednym z najlepszych zakończeń serialów w historii. Nikt nie mówi że kończy się w 100% dobrze. Mimo wszystko zwycięża przyjaźń i wierność kultywowanym wartościom. Nie ma romantycznego pocałunku kończącego serię, ale wydaje mi się, że to akurat dobrze. Czasem są ważniejsze rzeczy niż miłość romantyczna. A w przypadku tego serialu wielkie zakończenie z wątkiem romantycznym zaprzeczyłoby wszystkiemu, czego twórcy nauczyli nas przez cztery sezony.

Główni bohaterowie "Legendy Korry". Od lewej: Asami, Bolin, Korra, Mako i Tenzin

Cóż mogę Ci powiedzieć na koniec tej dłuuugiej opowieści? Jeżeli nie zraża Cię oglądanie animacji, a cenisz sobie myślących i rozwijających się bohaterów, którzy mądrością przewyższają 90% postaci z obecnie tworzonych serialów... lub jeśli masz dziecko i zastanawiasz się jaką bajkę mu puścić żeby zupełnie nie zgłupiało oglądając Disney Channel; lub jeśli cenisz sobie naprawdę dobre poczucie humoru, a równocześnie chcesz się czegoś nauczyć - to obie serie "Avatara" są tym, co powinieneś wybrać.


Dziękuję Ci za wytrwałość w czytaniu i pozdrawiam serdecznie.

Ach, no i  oczywiście obiecuję kolejną notkę z kultowymi bajkami!




* Tak naprawdę to całkiem dużo słów... Ale jakoś trzeba się reklamować żeby z miejsca nie przestraszyć długością tekstu...
** Tak, stanowczo bym się tam odnalazła.



5 komentarzy:

  1. Ogólnie, co do zwierząt w tym świecie - są przedziwne i są źródłem nieustającej radości. To nie jest latający bizon. To jest latający SZEŚCIONOGI bizon. A poza tym są lemury ze skrzydłami nietoperza, krety z przyssawką na nosie, pingwiny ze zwielokrotnioną ilością kończyn, strusio-dinozaury... chociaż i tak nic nie pobije zwierzaka, który wygląda jak skrzyżowanie foki z żółwiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poczekaj na Lwie Żółwie i Kretoborsuki. I Duchy. DUŻO duchów.

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cóż, obie serie są dobre, ale jednak jedna jest lepsza od drugiej. Zacznę od tego, że jako pierwszą obejrzałem Legendę Korry którą zobaczyłem na nickelodion. Nie trawię obecnych bajek disneya i oglądam jedynie na nickelodion Pingwiny na poprawę humoru, ale pstrykając po kanałach zatrzymałem się chwilę i zobaczyłem całkiem niezły serial. Później wyszukałem go w internecie i zacząłem oglądać.
    No właśnie, bardzo szybko mnie wciągnął i zobaczyłem w nim coś co dawało sporo radości, podobnie jak za młodu Dragon ball. Ciekawie prezentujące się postacie i historia nie nadająca się do łatwej interpretacji szybko ukazała pewną prawdę o tym serialu, a mianowicie można w nim znaleźć sporo problemów, które są skierowane do starszych ludzi niż dzieci w przedziale od 5-12 lat (sam mam 20 lat). Bohaterowie którzy wypełniają fabułę nie są zbytnio prostolinijni i często zmagają się różnorakimi problemami, ale mają też sporo cech humorystycznych.

    Legenda Aanga po obejrzeniu Legendy Korry nie wydawała mi się kuszącą propozycją, bo co może mi oferować prequel, skoro dopiero Korra rozwiązała jak sądziłem najważniejsze problemy? Pomyliłem się bardzo. Aang był zupełnie inną osobą, wiadomo, że wpływ na to mają takie rzeczy jak: wiek (Korra-17 lat i kończy na 20-21 w 4 serii, natomiast Aang 12 i kończy tylko pół roku starszy) wydarzenia (Korra jest w świecie pozornego pokoju, a Aang w sercu 100-letniej wojny) i szereg pomniejszych. Bohaterowie poznani w Legendzie Aanga są wielokrotnie śmieszni naturalnie, natomiast w Legendzie Korry miałem wrażenie, że nieraz na siłę to robią. Sam Aang był osobą bardzo wesołą w przeciwieństwie do Korry. Walki Aanga pokazywały, że jest on bardzo inteligentny i uczy się szybko, pomimo iż początkowo opanował tylko żywioł powietrza to przeciwnicy nie sprawiali mu zbytnich kłopotów. Korra wiele razy robiła te same błędy i nierzadko musiała się wycofać uznając wyższość przeciwnika. Ilość bohaterów pobocznych może jest porównywalna, jednak w Legendzie Aanga nikt nie został pominięty i każdy opowiedział swoją historię. Niestety w nowszej Legendzie sporo bohaterów potraktowano po macoszemu, szczególnie w dwóch ostatnich sezonach. Oglądając Legendę Aanga miało się wrażenie, że każda napotkana w serialu osoba jest powiązana harmonicznie z historią, jak choćby przykładowo Zuko widząc brzemienną kobietę wraz z mężem postanawia ich nie zrabować i ta scena trwa kilka sekund, a mimo tego te postacie mają swoją kontynuacje. Czegoś takiego niestety w Legendzie Korry jest bardzo mało. Kolej teraz na rozwój bohaterów i tak oto przez trzy i pół roku w czterech seriach Korry bohaterowie zmieniają się nieco, lecz nie są to jakieś drastyczne przemiany. W legendzie Aanga praktycznie każda postać ważna dla fabuły zmienia się w sporym stopniu i nie mówię tu bynajmniej tylko o charakterze, ale także o poziomie mocy. W legendzie Aanga mamy świat późnego średniowiecza, pełen mitów i legend, a w Legendzie Korry świat przedstawiony wyglada jak XX wiek.

    Nie powiem, że Legenda Korry jest słabym, czy przeciętnym serialem, bo jest dobrym lub nawet bardzo dobrym, ale w porównaniu do Legendy Aanga wypada blado.

    Z wielką chęcią zatopiłbym się jeszcze raz w niesamowitym świecie pełnym tkaczy magii i mam ogromną nadzieję na ukazanie kolejnych misji Aanga i drużyny Avatara, ale nie pogardziłbym także zupełnie nową historią o Avatarze z kraju ziemii, który jest naturalnym, kolejnym wcieleniem po Korze.
    Wiem, że twórcy powiedzieli, że na razie nie mają zamiaru robić czegokolwiek nowego, ale także takie słowa padły od twórców Gwiezdnych Wojen po wypuszczeniu 3 prequeli, opowieści o Anakinie, a wiemy dobrze na co w grudniu będzie trzeba pójść do kina.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję Ci za opinię. Zgadzam się, że Legenda Korry jest serialem słabszym od serii o Aangu. Wydaje mi się, że główną tego przyczyną jest fakt, iż w każdym sezonie Korry mamy zupełnie nową historię, nową walkę do rozegrania przez główną bohaterkę. Czyli za każdym razem trzeba było tworzyć wstęp do historii, wprowadzać nowe postaci - a to zajmowało czas, którego twórcy wiele nie mieli biorąc pod uwagę ilość odcinków. "The Last Airbender" z drugiej strony to jedna, długa historia z wieloma wątkami pobocznymi. Takie rozwiązanie powoduje, że mieliśmy naprawdę wiele czasu na rozwój bohaterów, a przy okazji możliwe było wprowadzenie pomniejszych, ale ciekawych elementów świata. A na koniec każdej serii, zamiast kończyć opowieść, domykano jakiś etap podróży bohaterów. Jak dla mnie największą zasługą serialu jest pokazanie historii nie Aanga, ale Zuka. To, co ten chłopak przeszedł, jak się zmienił, jak wypracował to, kim stał się na samym końcu, jest jednocześnie niesamowite i godne naśladowania. Mało tego, równolegle do jego zmagań rozgrywa się historia jego młodszej siostry, która stacza się w otchłań szaleństwa. To bardzo mocny wątek jak na tego typu serial.

    Co do kontynuacji - nie jestem pewna czy twórcy podejmą się kreacji jeszcze jednego Avatara, zwłaszcza pochodzącego z Królestwa Ziemii. Bardzo sobie tego nie wyobrażam. Z drugiej strony - chętnie obejrzałabym ten serial. Wszystko co związane z tym uniwersum brałabym w ciemno :)

    OdpowiedzUsuń