piątek, 6 marca 2015

Takie życie i śmierć to tylko w Meksyku - czyli o niezwykłym zakładzie, czaszkach i oscarowych niesprawiedliwościach.

Drodzy czytelnicy,

w tegorocznym sezonie Oscarowym jedna kategoria wyjątkowo mnie zasmuciła. Pośród nominowanych do nagrody za najlepszy film animowany, bardzo zabrakło mi pewnej bajki. Co ciekawe, zabrakło mi jej nie tylko tam.
Trailer do "Book of Life" ("Księgi Życia") widziałam w kinie na początku roku 2014, czyli ponad rok temu. Pamiętam, że zapisałam sobie tę animacje na liście "Nie ważne o czym jest, trailer wygląda tak fenomenalnie że i tak ją zobaczę". Tymczasem... cisza. Bajka nie pojawiła się w polskich kinach. Nie wyszła na DVD. Nie była nominowana do Oscara. 

A wiecie dlaczego tak bardzo mnie to męczy? Bo powinna. 

Powinna pojawić się w kinach. A potem na DVD. I co jeszcze ważniejsze - rozpatrując jak zakończyły się Oscary w kategorii "Najlepszy Film Animowany" - powinna była dostać Oscara. 

Dlaczego? Bo to FE-NO-ME-NAL-NA animacja! Taka, która absolutnie wykracza poza ramy przeciętności i którą każdy, niezależnie od wieku, wykształcenia i statusu społecznego, powinien zobaczyć. 

I dlatego właśnie postanowiłam o niej napisać. Przygotujcie się na opowieść o "Book of Life". O "Księdze Życia". 

Będzie wesoło i kolorowo. I z dużą ilością czaszek!


Żeby opowiedzieć Wam o samej historii oraz o zaletach i wadach "Book of Life", chciałabym najpierw przedstawić świat w którym się ona rozgrywa. 

Otóż jesteśmy w centrum Wszechświata - w Meksyku*. Meksyku, który znajduje się w jednym z trzech światów i w którym przebywamy tylko chwilowo - dotąd, dopóki żyjemy. Po śmierci, każdy z nas udaje się do jednego z dwóch pozostałych światów: jeśli ktoś na ziemi o nas pamięta, trafiamy do Krainy Zapamiętanych - wspaniałego, niezwykle kolorowego miejsca, wypełnionego po brzegi radością i zabawą. W Krainie Zapamiętanych wszyscy są szczęśliwi i mogą spędzać czas na celebrowaniu bycia z tymi, których kochają, a którzy również opuścili już świat żywych. 
Jeśli jednak nie pozostawimy po sobie nikogo, kto by o nas pamiętał, czeka nas najniżej położony świat: Kraina Zapomnianych, w której, na nasze, jest tylko "płacz i zgrzytanie zębów". Krótko mówiąc - bardzo nieprzyjemne miejsce, w którym prędzej rozpadniemy się i zamienimy w proch, niż zaznamy szczęścia.

Krainami Zapamiętanych i Zapomnianych rządzą dwa potężne stworzenia: piękna La Muerta i straszny Xibalba, dwoje ex-kochanków ze słabością do hazardu. La Muerta cieszy się dużym szacunkiem pośród mieszkańców kolorowego świata Zapamiętanych, natomiast Xibalba... nudzi się wśród nieszczęśliwych i cierpiących Zapomnianych.

Tak właśnie powstają zakłady, które zmieniają bieg... nie, nie świata.
Wydarzeń  w naszym miasteczku :)
Historia rozpoczyna się 2 listopada, w szczególnie celebrowane w Meksyku Święto Zmarłych (nie mylić z Halloween!). Wymęczony nudą Xibalba proponuje La Muercie zakład... Jego obiektem jest trójka dzieci: dwaj najlepsi przyjaciele - uwielbiający muzykę syn matadora o imieniu Manolo oraz syn bohatera narodowego (a równocześnie przyszły nowy bohater) Joaquim, a także największa łobuziara miasta - śliczna Maria. Chłopcy uwielbiają dziewczynkę i robią wszystko, by ich zauważyła - nawet kosztem szlabanu czy sprowadzenia niebezpieczeństwa na wszystkich dookoła.

Xibalba i La Muerta zakładają się... który z chłopców pewnego dnia zdobędzie i poślubi Marię. La Muerta obstawia muzykalnego Manolo, którego przeznaczeniem jest zostać najsłynniejszym matadorem w Meksyku. Xibalba z kolei stawia na Joaquima, który ma wyrosnąć na wielkiego wojownika. By ułatwić sobie wygraną, potajemnie daje chłopcu medalion, który chroni go przed jakimikolwiek ranami.

Cóż, stawka jest wysoka - kto wygra, będzie rządził Krainą Zapamiętanych, natomiast kto przegra, będzie musiał zadowolić się Zapomnianymi.


Wkrótce knąbrna Maria zostanie wysłana przez ojca na naukę do Europy. Chłopcom pozostaje czekać na jej powrót. W tym czasie Manolo ciężko trenuje walkę z bykami i powoli staje się faktycznie jednym z najlepszych matadorów Meksyku... nawet jeśli nie chce zabić byka i ciągle wymyka się by robić to, co kocha najbardziej - śpiewać i grać na ukochanej gitarze. Z kolei Joaquim dzięki niebywałemu szczęściu i talentowi faktycznie zostaje wielkim bohaterem.

Aż pewnego dnia, podczas pierwszej prawdziwej korridy Manola, niedługo przed Świętem Umarłych... powraca Maria. Piękna, niezależna i świadoma swojej wartości. Dwaj przyjaciele bez zastanowienia zaczynają walczyć o jej rękę, a dwa duchy z zaangażowaniem obserwują jak rozstrzygnie się ich wielki zakład.

Więcej nie powiem!

Zamiast tego przejdę do punktu "Dlaczego tak bardzo jestem zachwycona tą bajką?"

Otóż przede wszystkim dlatego, że jest ona zupełnie inna niż wszystko, co ostatnio mogliśmy obejrzeć. Dominuje zupełnie inny klimat, jest wesoło, kolorowo, nawet śmierć wydaje się czymś ciekawym i pasjonującym. Grafika w bajce jest po prostu niesamowita - i znów, zupełnie inna niż we wszystkich bajkach jakie przyszło mi kiedykolwiek oglądać. Główni bohaterowie są wystrugani z drewna, a postaci z Krainy Zapamiętanych są wręcz małymi dziełami sztuki. Wszystko naokoło mieni się wszystkimi barwami tęczy i jest poprzeplatane motywem czaszek.

Tak, właśnie. Czaszki są WSZĘDZIE. Na ścianach, ubraniach, biżuterii, nawet w oczach Xibalby (serio). I absolutnie nie powodują niepewności, obawy. Nie, te czaszki są czymś zupełnie naturalnym, uczestniczącym wręcz w ciągłej celebracji życia - nawet tego po śmierci. Klimatu dopełnia radosna, meksykańska muzyka oraz przepiękne, nie tylko miłosne pieśni śpiewane i grane przez Manolo.

Ale wygląd, muzyka i klimat, to tylko połowa sukcesu tej bajki.

Mówcie co chcecie, ale jeśli umarli mieliby w perspektywie TAK FENOMENALNIE wyglądać i być tak szczęśliwymi jak ci tu na zdjęciu, to wielu szybko zmieniłoby stosunek do śmierci.
Fabuła "Book of Life" od początku wprowadza nas w błąd wskazując wątek miłosny jako najważniejszy w całej bajce. I faktycznie, może się wydawać że miłość Manola i Joaquima do Marii jest tu najważniejsza - w końcu o nic innego im nie chodzi kiedy walczą o względy ślicznej panny. Tymczasem, jest to bajka o życiu i śmierci. 
Otóż dowiadujemy się, że z tym życiem to wcale nie taka łatwa sprawa. Trzeba być naprawdę odważnym żeby żyć tak, jakbyśmy tego pragnęli, kreować własne przeznaczenie. Istnieje tysiąc zewnętrznych oczekiwań wobec nas, które "musimy" wypełnić, by zadowolić ludzi, których kochamy. Bajka pyta nas: czy na pewno to najlepsza droga którą możemy obrać? Czy to nie jest przypadkiem pójście na łatwiznę? A może właśnie czasem trzeba sprzeciwić się, i żyć zupełnie inaczej - może w zupełnie pokręcony sposób kreować swoje przeznaczenie tylko po to, by na końcu... być sobą?
Równocześnie dowiadujemy się, że śmierć nie jest absolutnie czymś, czego należałoby się obawiać. Czymś o wiele straszniejszym i nieodwracalnym jest zapomnienie. To jego powinniśmy się obawiać, dlatego że dopóki pamiętamy, zmarły żyje w nas - i w Krainie Zapamiętanych, w której na pewno świetnie się bawi i czeka na powtórne spotkanie z nami.

Świat Zapamiętanych jest... stanowczo bardzo kolorowy i radosny.
Zwłaszcza jak na miejsce do którego trafiają zmarli. 
Kiedy jeden z bohaterów udaje się właśnie do Krainy Zapamiętanych i spotyka swoją rodzinę... cóż, to jedna z najradośniejszych scen w całej bajce. Oglądając człowiek ma wrażenie że warto umrzeć, jeśli po drugiej stronie czekają na niego szczęśliwi i pełni energii bliscy, którzy z radością powitają go i uraczą taką samą miłością, jakiej doświadczał za życia. Jedyne co może zagrozić im to właśnie zapomnienie.

Kolejną niesamowitą cechą tej bajki jest faktyczny brak złej postaci wśród głównych bohaterów. Xibalba, sprawca całego zamieszania które oglądamy w "Book of Life", absolutnie nie jest złym typem. Owszem, ciągle knuje i próbuje oszukiwać w zakładzie, jest takim wrednym chochlikiem próbującym wtrącić swoje złośliwe pięć groszy w zakład, a w jego oczach kręcą się wspomniane już czaszki... ale w gruncie rzeczy wszystko to jest dla niego zabawą, drobną sprzeczką z La Muertą - kobietą, którą kocha nad życie i dla której jest w stanie cieszyć się nawet z własnej przegranej. Z kolei ojciec Manola, były matador, może i próbuje na siłę zrobić z syna kogoś, kim ten nie jest, ale wciąż bardzo kocha swoje dziecko, tak samo jak Manolo ciągle bardzo kocha ojca. Obaj są dla siebie najważniejsi i walczą o siebie nawzajem niezależnie od tego, jak bardzo czasem się nie zgadzają.

Jedyny "zły" charakter odgrywa w bajce tak mało znaczącą rolę, że głupio nawet o nim wspominać.
Stanowczo, jest to bajka zupełnie pozbawiona złej energii.

Do tego dochodzi naprawdę dobry humor - sytuacyjny i słowny, oraz masa naprawdę ciekawych postaci drugoplanowych, które sprawiają, że wszystkie światy pokazane w bajce (a jest ich aż trzy) są dużo bardziej kompletne i ciekawe. Osobiście jestem zachwycona zwłaszcza bohaterami z Krainy Zapamiętanych, na których twórcy mieli naprawdę dobry pomysł. Mogą w pewnym stopniu kojarzyć się z światem umarłych w "Gnijącej Pannie Młodej" Burtona, choć zupełnie brak u nich tego makabrycznego elementu, przez który animacja Burtona nie jest dla każdego. Stanowczo, "Book of Life" może być oglądana przez dużo młodszą widownię, a także bez zażenowania można ją pokazać osobom starszym, dla których temat śmierci jest bardzo często kwestią wywołującą wiele skrajnych emocji.

Czy bajka ma wady? Oczywiście. Jak dla mnie, głównym problemem jest Maria, kobieta, która trochę nie zasługuje na starania Manola i Joaquima. Owszem, jest świetnie wykształcona i świetnie uświadamia sobie własną wartość... ale jednocześnie do bycia "wyzwoloną" po prostu czeka, aż ktoś obdarzy ją 100% miłością i zupełnie się dla niej poświęci. Oburza się słysząc o praniu i gotowaniu które miałaby robić potencjalnemu mężowi (bo jest nowoczesna i chce być czymś więcej niż kobieta w starym mężo-centrycznym obrazie związku), ale absolutnie nie chce relacji opartej na równości. Zamiast tego pragnie być wszystkim dla mężczyzny, tego, by był on w nią wpatrzony jak w obrazek i tylko o niej mówił, myślał, śpiewał... było to fajne, póki była małą dziewczynką. Jako dorosła kobieta wypada dość irytująco. Przynajmniej dla mnie.

Kolejną wadą jest... mała popularność filmu. Serio, nie znajduję żadnego racjonalnego powodu dla którego "Book of Life" nie zostało szeroko rozreklamowane. Skutek jest niestety taki, że jego zyski są marne, a nagrody... no cóż, omijają go szerokim łukiem. Mimo, że (moim zdaniem) nieporozumieniem jest brak tej animacji wśród nominacji do Oscara. Szczególnie w kontekście wyjątkowo słabej obstawy tej kategorii w tym roku. Żeby nie było - nie mam nic do "Wielkiej Szóstki", ale absolutnie nie jest to animacja wybitna, zasługująca na najważniejszą nagrodę roku. Podobnie "Jak wytresować smoka 2" - niby fenomenalne, ale daleko mu do pierwszej części, a tym bardziej do Oscara (i mówię to ja, wielka fanka "Jak wytresować smoka"!). Twórcy obu powinni z zazdrością patrzyć na to, co reprezentuje "Book of Life", a jednak... to właśnie "Wielka Szóstka" i "Jak wytresować smoka 2" były głównymi kandydatami do Oscara. A jedna z nich tę nagrodę w końcu zdobyła.


Nie potrafię również znaleźć powodu, dla którego bajka w końcu nie pojawiła się w polskich kinach. Na własne oczy widziałam jej trailer w Cinema City - a potem cisza. Nic. Null. Zero. Nie pojmuję. Choć z drugiej strony może to dobrze - są bajki których absolutnie nie powinno się dubbingować, a "Book of Life" właśnie do takich należy. Szkoda by było utracić niesamowite głosy Manola (Diego Luna) i Marii (Zoe Saldana), a już zwłaszcza te wszystkie niesamowite piosenki, którymi jesteśmy raczeni w trakcie seansu. Stąd też naprawdę dobrze oglądało mi się bajkę z napisami, w zaciszu domu i z kubkiem ciepłej herbaty w ręku.
Mimo wszystko - szkoda, naprawdę szkoda zmarnowanego potencjału. Już mniej bolałoby, gdyby zmarnować dobry pomysł... ale nie, powstała naprawdę świetna i mądra animacja, do której wiele osób nie dotrze, bo ktoś stwierdził że nie będzie ona reklamowana, nie trafi do wszystkich kin, nie zostanie przetłumaczona.

Stąd też moja opowieść - jeśli zachęcę chociaż jedno z Was do zapoznania się z "Book of Life", to będzie to mój wielki sukces.
Co mogę powiedzieć? Ręczę za to, że nie będziecie się nudzić. I że nie raz uśmiechniecie się w trakcie seansu tej bajki - czasem pod wpływem żartu, innym razem przez warczącą niczym pies świnię, a jeszcze innym - kiedy uświadomicie sobie ważne i proste prawdy, które niesie ze sobą Księga Życia.

Czyli co, już wiecie co będziecie oglądać w ten weekend? 



* Z tego miejsca chciałabym przeprosić Meksyk, którego nigdy nie uznawałam za centrum Wszechświata. Przyznaję, filmy katastroficzne i Marvel wyprały mi mózg i myślałam że to centrum jest w Nowym Yorku (bo wszystko wiecznie go atakuje). Obiecuję - już zawsze będę wiedziała że to Meksyk. Meksyk i kropka.

** (tak, to jest odnośnik do niczego) Zachęcam Was do polubienia strony bloga na facebooku. Dzięki temu będziecie na bieżąco informowani o pojawiających się tu nowościach :)

5 komentarzy:

  1. No widzisz, ja nawet nie słyszałam o tej animacji (ale biorąc pod uwagę to, jak słabo się ostatnio orientuję w premierach itd, to akurat nic dziwnego).
    Już jedno mnie zachęciło. Chyba wiesz, co. Czaszki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czaszki są zawsze spoko.
      Można orientować się w premierach i wciąż nie mieć pojęcia o tej bajce. Głównie dlatego, że w Polsce nie było żadnej premiery, a w USA była... jakoś w październiku.

      Wait, filmweb twierdzi że premiera polska będzie. 1 maja. Ale wtedy wchodzą Avengersi więc pewnie nikt nie zauważy "Księgi Życia"...

      Usuń
    2. No może dzieci zauważą. Ale raczej nie docenią.

      Usuń
  2. Bardzo ciekawa recenzja. Jednak... [SPOILER] Jednym z głównych elementów fabuły są starania Manolo i Joaquima o względy Marii. A tutaj mamy niespodziankę... dobrze bajka się nie zaczyna, a końcowy rezultat już znamy. Manol wygrywa (oddaje chleb bezwarunkowo) a Joaquim zostaje przekreślony (chleb oddaje za medal). A więc wyjawia nam się tzw stereotyp bohater zdolny do przemocy przegrywa, a bohater stroniący od przemocy wygrywa. Wiem, że to bajka skierowana do młodej widowni jednak powinni zachować tzw element zaskoczenia. Jeszcze do tego dochodzi scena w której Manolo pokonuje byka śpiewając... takie zapewnie nie specjalne nawiązanie do genialnego "Jak wytresować smoka"(Czkawka-nie śpiewający, ale za to głaszczący smoka). (wiem czepiam się) Na koniec przyznam, że bajka bardzo ciekawa oryginalna i rozumiem, że może się podobać. Mi osobiście mimo wszystko "Wielka szóstka" jak i "Jak wytresować smoka 2" bardziej się podobały.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, myślę że kluczem tej bajki jest to, żeby nie patrzeć na nią jak na opowieść o miłości. Tak, wydaje się to głównym wątkiem, ale jest to równocześnie wątek najsłabszy. Osobiście przyjęłam perspektywę "to jest bajka o odwadze życia i fenomenalnej wizji śmierci" i dużo przyjemniej mi się ją oglądało. Scena z bykiem - tak, dziwna, i faktycznie bliższe jest mi podejście Czkawki z "Jak wytresować smoka", mimo wszystko - mam takie wrażenie, że w tym przypadku zmagamy się trochę z barierą kulturową, która nakłada na nas podobne, zachodnie postrzeganie świata. A "Księga Życia" to bardzo mało zachodnia opowieść.

      Usuń