sobota, 28 lutego 2015

Kosmos muzyczny i koncepcja kompletnych historii - czyli wstęp do bardzo subiektywnej teorii muzyki filmowej. Dla każdego!

Drodzy czytelnicy!

Koniec zwlekania - postanowiłam wzbogacić tematykę bloga o element, który jest jedną z moich największych pasji od ładnych kilkunastu lat. O coś, co towarzyszy mi bez przesady każdego dnia, i nadaje ton mojej pracy, nauce, zabawie i odpoczynkowi. Dzisiejszy temat to muzyka filmowa oraz moje spojrzenie na nią.

Jest to o tyle ważny dla mnie dzień, że o ile wcześniej poprzez filmy i bajki odsłaniałam co nieco z moich zainteresowań i gustów, to pisząc o muzyce filmowej będę Wam prezentować siebie, moją tożsamość - bo, nie będę ukrywać, ścieżki dźwiękowe z filmów i bajek w dużym stopniu wpłynęły na to kim jestem i jak patrzę na świat.

Dodatkowo temat muzyki filmowej jest wyjątkowo na czasie, jako że w tym tygodniu ogłoszono program majowego Festiwalu Muzyki Filmowej w Krakowie i pewnie lada moment będzie można rzucić się w wir nabywania biletów na wszystkie niesamowite koncerty, jakie zapowiedziano.

Tak więc, nie przedłużając - zapraszam Was we wspaniałą podróż z muzyką filmową! Dołączam dwa przykładowe utwory, by umilić Wam czytanie. W przyszłości będzie dużo, duuuużo więcej :)



Czym w ogóle jest muzyka filmowa? Odpowiedź wydaje się wyjątkowo prosta - to muzyka, którą słyszymy w filmach. Dodatkowo, włącza się do tej kategorii również muzykę z seriali (a coraz częściej tworzy się wysokobudżetowe seriale z muzyką na najwyższym poziomie - ot, pierwszy z rzędu przykład - "Gra o Tron"), a także gier komputerowych (tej akurat bliżej do seriali niż filmów). Muzyka filmowa obejmuje zarówno muzykę instrumentalną, jak i piosenki występujące w filmie, podczas napisów końcowych oraz promujące film, ale nie pojawiające się w jego trakcie. Ostatnio coraz częściej pojawiają się całe składanki piosenek luźno powiązanych z filmami (przykład: Igrzyska Śmierci i płyta "Songs from District 12 and beyond").

Muzyka filmowa jest niemal tak różnorodna jak kinematografia. Prawda jest taka, że może nią być wszystko, od odgłosu kropel deszczu czy bicia serca, przez pojedyncze dźwięki fortepianu, po połączenie orkiestry symfonicznej i kilku chórów z dodatkiem muzyki elektronicznej. Co to będzie, zależy wyłącznie od koncepcji kompozytora oraz oczekiwań producentów i reżysera.

Soundtrack do "Władcy Pierścieni" autorstwa Howarda Shore to jedna z najlepiej rozpoznawanych ścieżek dźwiękowych na świecie. 
Muzykę filmową można odbierać na dwa sposoby: oczywiście pierwszym jest oglądanie filmu. Drugim natomiast, jest słuchanie jej z albumów, które kompozytor wydaje i które są dostępne w wielu sklepach muzycznych. Co istotne - albumy to nie bezpośrednie odtworzenie muzyki z filmu. Ich skład w dużej mierze zależy od decyzji twórcy: może zawrzeć najważniejsze tematy muzyczne z filmu układając je chronologicznie (wg momentu pojawienia się w filmie), ale mogą być również ułożone w zupełnie innej kolejności. Konkretne utwory mogą mieć 30 sekund albo 15 minut. Na płycie może być ich 5, 10, 20, 40... tak naprawdę każda ilość. Mogą się nawet pojawić tematy muzyczne których w filmie nie ma. Zdarza się.


Dlatego też, oceniając muzykę filmową, ważne jest rozróżnienie na muzykę którą słyszymy w filmie oraz ścieżkę dźwiękową umieszczoną na albumie. Dobra ścieżka powinna dobrze wpasowywać się w film, a także brzmieć świetnie na płycie, słuchana niezależnie. Często zdarza się jednak, że świetna muzyka w filmie na płycie brzmi co najmniej przeciętnie, albo wręcz przeciwnie - coś, czego człowiek nawet nie zauważa w filmie, słuchanie niezależnie okazuje się fenomenalnym kawałkiem muzyki.

No dobrze, ale co jest w tej muzyce filmowej takiego niesamowitego? Moim zdaniem - jej różnorodność, oraz niesamowita, nawet porównując z innymi rodzajami muzyki, zdolność do oddziaływania na emocje odbiorcy. Faktem jest, że dobre ścieżki dźwiękowe mogą być słuchane niezależnie od filmu i wciąż wywołują bardzo mocne reakcje emocjonalne. Oprócz tego muzyka filmowa jest "mostem" pomiędzy muzyką popularną (bo przecież słyszymy ją wszyscy, czasem nawet tworzy się remiksy konkretnych utworów) a muzyką klasyczną, nie tak popularną w powszechnej populacji. Nie ma co zresztą ukrywać, że współcześni kompozytorzy, by osiągnąć sukces finansowy i jako taką popularność, bardzo często kierują się właśnie do przemysłu filmowego, w którym dużo łatwiej o międzynarodowy sukces a pieniądz tylko czeka na to, by go pochwycić.

Hans Zimmer - współczesny GIGANT muzyki filmowej.
Oj, napisał on w życiu kilka hitów!
Spytacie - co ja robię w tym świecie, skąd moja miłość do muzyki filmowej? Nie będę Wam opowiadać całej historii mojego romansu z soundtrackami. Powiem natomiast to, co jest dla mnie najważniejsze i co jest powodem, dla którego preferuję muzykę filmową ponad jakikolwiek inny rodzaj muzyczny: Otóż słuchając jej mam poczucie spotkania z kompletną historią, kompletnym światem kreowanych w każdym każdym takcie, każdym utworze. Słuchając trzyminutowej piosenki tej historii jest... no 3 minuty. O ile jakakolwiek jest, bo bardzo często, zwłaszcza w ostatnich latach "artyści" przez trzy minuty śpiewają na przykład o tym że tańczą na parkiecie. Albo że kręcą tyłkiem. Albo że lato nie ma końca (ło o ho ho).

Według teorii muzyki filmowej mojego autorstwa (a co, każdy może mieć swoją teorię!) tworząc ścieżkę dźwiękową do filmu kompozytor tworzy tę samą co scenarzyści i reżyser historię - używa po prostu innego medium. Tak więc, w moim przekonaniu, kompletna ścieżka dźwiękowa powinna sama z siebie wprowadzać w świat kreowany w filmie, przedstawiać postaci, a potem płynąć razem z wydarzeniami, obrazować akcję, reagować na zmiany w sytuacji bohaterów, w ich nastrojach, w napięciu wokół nich narastających. Mało tego - muzyka nie jest medium tak jednoznacznym jak obraz - nie każdy odbiera ją tak samo. Muzyka wywołuje emocje, pobudza wyobraźnię, pozwala oderwać się od tego, co widzimy i uciec w subiektywizm. A że ścieżka dźwiękowa trwa dłużej niż piosenka (nieczęsto widuje się soundtracki poniżej 40 minut), mamy możliwość realnego odczucia całej symfonii dźwięków i emocji, które nie muszą mieć związku z konkretnymi wydarzeniami z naszego życia, czy nawet życia bohaterów filmu.

Co jednak jest ważne w słuchaniu muzyki filmowej? Ano to, że moim zdaniem ścieżki dźwiękowej słucha się najlepiej po kolei! I tak też powinna być ułożona płyta - zgodnie z chronologią akcji filmu. Dzięki temu przepływ emocji które dostarcza nam kompozytor jest naturalny. Poczynając od wprowadzenia, poprzez rozwinięcie, po fazę końcową. Pokażę Wam to już wkrótce na przykładzie ścieżki dźwiękowej do "Jak wytresować smoka" autorstwa Johna Powella, lub na nieco nowszej płycie z muzyką do "Maleficent", do której muzykę napisał James Newton Howard.

Oczywiście, nie jestem muzycznym konserwatystą i moje preferencje nie oznaczają, że muzyka nie spełniająca moich wymagań jest kategorycznie odrzucana. Jest choćby drugi rodzaj ścieżek dźwiękowych, które bardzo chętnie słucham i które choćby w przekonaniu Amerykańskiej Akademii Filmowej bardzo często zasługują na najwyższe nagrody.

Są to soundtracki, których autorzy hołdują przekonaniu, że najlepsza muzyka filmowa to taka, której w filmie nie słychać. Otóż, coś w tym jest. Bywają filmy, w których muzyka jest bardzo subtelna, a jednak niesamowicie oddziałuje na osobę widza. Kiedy natomiast słucha się jej oddzielnie, można odnieść wrażenie, że nasz duch swobodnie dryfuje w kierunku świata przedstawionego w filmie. Co istotne - pomimo delikatności komunikatu, takie soundtracki powodują, że nawet osoba nie oglądająca wcześniej filmu potrafi poczuć jego klimat. Tak choćby jest w przypadku oscarowej muzyki do Grand Budapest Hotel, która idealnie tworzy klimat (na zasadzie - nie wiem o czym to film, ale wiem JAKI będzie), nominowanej do Oscara muzyki do "Tajemnicy Filomeny" czy, również oskarowa ścieżka dźwiękowa polskiego kompozytora Jana A.P. Kaczmarka do "Finding Neverland". W ich muzyce nie ma historii. Jest nastrój, delikatny przekaz emocjonalny, który subtelnie, ale bardzo skutecznie oddziałuje na słuchacza.
Stworzenie takiej ścieżki to prawdziwa sztuka. Większa nawet, niż napisanie muzyki do takich gigantów jak "Władca Pierścieni" czy "Piraci z Karaibów" - bo efekty nie będą tak wyraźne. Nikt pewnie nie będzie nucił sobie tych soundtracków pod nosem, natomiast ważne jest, że kiedy osoba je pewnego dnia usłyszy, po prostu będą działały.

Kto nie śpiewał z Elsą "Let it go!"... tego coś ominęło.
Przynajmniej z ostatnich dwóch lat.

I jeszcze jedna bardzo ważna w muzyce filmowej rzecz - piosenki. W dużej mierze to od filmu zależy, czy będzie to jedna piosenka promocyjna, czy cała płyta pełna utworów, których słucha bohater filmu lub które są odgrywane zamiast ścieżki instrumentalnej. Mogą to być również piosenki śpiewane przez bohaterów - ten przypadek regularnie prezentuje nam Disney w swoich animacjach.
Jak ogromne znaczenie ma piosenka w filmie? Odpowiedzieć może Wam Celine Dion śpiewająca "My Heart Will Go On" do "Titanica" albo, żeby odnieść się do nowszego przykładu, Idina Manzel, raczej nieznana światowej publiczności artystka, która zaśpiewała "Let It Go" dla Disneya i wraz z "Frozen" z dnia na dzień trafiła na usta i do odtwarzaczy muzyki milionów ludzi na całym świecie.
Piosenki, tak jak muzyka instrumentalna, mogą bardzo istotnie wpływać na klimat filmu, w którym się pojawiają. Tak choćby jest z filmem "Charlie", który już kiedyś opisywałam. Bardzo widowiskowym przykładem są również "Strażnicy Galaktyki" Marvela, którzy kto wpuścili muzyką lata 70-te do kosmosu, i świetnie na tym wyszli.

W ogóle, ostatnio coraz bardziej zdaję sobie sprawę, że artyści bardzo chętnie wpuszczają swoje piosenki do filmów, licząc na ich wypromowanie. Skutki tego są różne - od wielkiego sukcesu, po... no cóż, brak efektu.
Wiedzieliście na przykład że słynna piosenka Evanscence "Bring Me To Life" należy do ścieżki dźwiękowej zupełnie beznadziejnego filmu "Daredevil", będącego jedną z największych pomyłek Marvela?
Albo że również fantastyczna, ale mało znana piosenka "What I've Done" Linkin Park została użyta w pierwszych Trasformersach (o których wiele można powiedzieć, ale na pewno nie że są filmem wybitnym).

Bo ja nie wiedziałam zanim nie obejrzałam (z mniejszym lub większym bólem) tych filmów.


Jak mogę krótko podsumować muzykę filmową w całości? Myślę, że to zadanie na poziomie "opisz w trzech zdaniach literaturę" albo "przedstaw krótko czym zajmuje się nauka"... Nie da się.
Muzyka filmowa to tysiące godzin dźwięków tak różnorodnych, że może zaskoczyć nawet największych fanów i specjalistów. To miliony przelanych na partyturę emocji, całych historii opowiedzianych jeszcze raz, przy pomocy muzyki.
Osobny kosmos. 
Ciekawe, że tworzony przez tak niewielu.

Już od dłuższego czasu myślę, że chciałabym opisać tu kilka gwiazdek z tego kosmosu. Może nie będą to największe arcydzieła muzyki filmowej - raczej ścieżki, które wywarły na mnie największe wrażenie i których słucham z największą przyjemnością. A nuż kogoś z Was zachęcę do przesłuchania danej płyty, albo do dyskusji nad nią. Będzie trochę w formie recenzji... choć bardziej chyba opowieści.
Opowieści o muzyce zawsze dobrze mi wychodziły.

Tak więc przygotujcie się na dużą dawkę muzyki filmowej. Dziś rozpoczęłam, wkrótce będzie dużo więcej!


Pozdrawiam Was serdecznie i życzę miłego weekendu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz