wtorek, 7 kwietnia 2015

Szybcy i Świetni - czyli za co tak bardzo lubimy oglądać samochody na ekranie?

Drogi czytelniku,

Skończyły się święta i wracamy do rzeczywistości. Oraz mniej lub bardziej ambitnych wydarzeń kulturalnych. Dziś będzie o filmach... cóż, świetnych, a mimo wszystko bardzo mało ambitnych.

Już wkrótce w kinach pojawi się kolejna, siódma już część kultowej serii "Szybcy i Wściekli". - międzynarodowego fenomenu, który już na dobre wpisał się do kanonów kinematografii jako jeden z najpopularniejszych cyklów filmowych.

A ludzie pobiegną do kina. Po raz kolejny, można rzec. I to mimo, że doskonale zdają sobie sprawę z poziomu, jaki prezentują sobą "Szybcy i Wściekli". Mimo, że autorzy scenariusza słowo "logika" wymazali już dawno ze swoich słowników. Że wszystko, począwszy od kreacji postaci, poprzez kolejne wątki, kończąc na dialogach jest przeciętne, żeby nie powiedzieć sztampowe.

Nie ważne! Większość z nas już od dawna czeka na ten film i zupełnie nie dba o to, że najprawdopodobniej przebije wszystkie poprzednie brakiem kontaktu z rzeczywistością. My po prostu kochamy takie rzeczy oglądać.

Skąd u nas taka miłość do filmów i programów z samochodami w roli głównej? Poniżej przedstawiam aż sześć mniej lub bardziej racjonalnych powodów tego zamiłowania. Jako kluczowe przykłady - oczywiście "Szybcy i Wściekli", "Need for Speed" oraz "Top Gear". A jako ilustracje - Vin Diesel i piękne samochody.

Vin Diesel.  Młody, łysy i piękny
(tak, wiem, że żadne oprócz"łysego" nie pasuje do Vina Diesla).

Sprawa wydaje się dość prosta. Producenci i aktorzy zawierają z nami bezsłowną umowę. Dają nam szybkie samochody, kilku ścigających się nimi bohaterów i jakiś zupełnie czarny charakter. Do tego dokładają dużo średniej jakości humoru, piękne krajobrazy, efekty specjalne i proste drogi. Ewentualnie tory wyścigowe na lotniskach. Mogą też pojeździć po świecie z jakąś trasą reklamową. My w tej umowie jesteśmy od tego, by zapewnić oglądalność, nie ważne czy to "Szybcy i Wściekli" czy "Top Gear".
I oczywiście na chwilę wszyscy zostajemy specjalistami od super-samochodów i wyścigów samochodowych.

Proste? Pewnie tak, a jednak jest w tych filmach coś więcej. Coś, co pozwala "Szybkim i Wściekłym" kosić miliony na kolejnych częściach, a czego może nieco brakuje "Need for Speed", skoro wszyscy i tak ten tytuł kojarzą z grą komputerową.

O czym/kim mowa?


Po pierwsze - Vin Diesel. Tak, stanowczo, Vin Diesel to jeden z głównych powodów dla których duża część z nas albo radośnie pobiegnie do kina na "Szybkich i Wściekłych", albo równie radośnie obejrzy ten film w domu. Diesel nie tylko gra jednego z głównych bohaterów filmu. Jest twarzą całego cyklu. Ikoną, symbolem i reklamą "Szybkich i Wściekłych" jednocześnie.
No i nie zapominajmy - jest również ich producentem.


W czym tkwi jego magia? Wykreował postać, która generalnie jest. I przy okazji emanuje zajebistością. Wystarczy że stanie, założy ręce na przerośniętej klacie i popatrzy. I to już wystarczy. A jak już zdecyduje się odezwać... noo, to już nie są żarty. 
Oczywiście, grany przez Diesla Toretto jeździ również samochodami, i to całkiem sprawnie i szybko. Mało tego - potrafi zebrać drużynę, której nie straszne żadne wyzwanie i którą traktuje jak rodzinę. Serio, każdy chciałby mieć w rodzinie takiego Doma Toretto, choćby po to by odstraszał delikwentów swoim wyglądem i odwoził podrasowanym samochodem do pracy. 

Ach, zapomniałabym dodać: każdy, kto oglądał "Szybkich i Wściekłych" jest świadom jeszcze jednej cechy bohatera granego przez Vina Diesla. Otóż jest on ponad wszystkim tym, czego powinien obawiać się zwykły śmiertelnik. Z zasadami fizyki na czele. Toretto wychodzi bez szwanku z niezliczonych wypadków samochodowych. Lata nad autostradą, a spadając na maskę samochodu nie doznaje nawet najmniejszego urazu (kręgosłup najwyraźniej pożyczył od Supermana). Postrzelony, sam wyciąga kule ze swojego ciała, po czym zakleja ranę plastrem. No i oczywiście wychodzi z osmoloną koszulką z rozbitego, palącego się samolotu. 

A jak leci w kosmos, to staje się gwiazdą wymawiając tylko trzy słowa. 


Żeby nie było niedomówień, chcę o tym powiedzieć na początku: Vin Diesel to inna kategoria. I cokolwiek napiszę poniżej, Vin Diesel jest level wyżej. 
Nie wiem czy zawsze będę miała rację, ale przy tym konkretnym człowieku lepiej założyć tak na samym początku. 

Po drugie - Bohaterowie ze stali.  Jeśli graliście choć w jedną grę w której prowadziliście samochód, a zwłaszcza jeśli tym samochodem ścigaliście się, uciekaliście policji albo (ogólnie rzecz biorąc) przejmowaliście władzę nad miastem, to wiecie ile te samochody mogą wytrzymać. A przy okazji - jak trudno zrobić coś osobnikowi za kółkiem. Trzeba naprawdę się postarać żeby Wasza bryka przestała przypominać środek lokomocji, a i tak wyjdziecie z niej bez szwanku, dowiadując się na koniec że złapała Was policja. Ewentualnie dostaniecie nowy samochód i pojedziecie dalej.
W filmach o których dzisiaj mowa jest podobnie, i to nie tylko z Vinem Dieslem. Owszem, może i samochody trzeba wymieniać dość często, ale bohaterowie - tych śmierć się nie ima. Siedząc za kółkiem wpadają przez okno do restauracji, rozwalają biurowce, zaliczają kilka dachowań, i to tylko po to, by w kolejnej scenie z rozcięciem na czole i przybrudzonych ciuchach szukać nowego samochodu.
Żeby nie było - ci bohaterowie umierają, ale tylko wtedy, gdy wymaga tego scenariusz. Co powoduje, że niczym Hanka Mostowiak giną z powodu zupełnie błahych powodów, a wychodzą bez szwanku z naprawdę potężnych katastrof.

Takimi cudami jeździli bohaterowie "Szybkich i Wściekłych" daaawno temu. W pierwszej części.
Po trzecie - Milusi przestępcy. Czy to "Szybcy i Wściekli", czy to "Need for Speed", bohaterowie są przede wszystkim "fajni". Są wykreowania tak, by widz ich lubił, śmiał się z ich żartów, kibicował im w trakcie wyścigów. Zwłaszcza gdy goni ich policja.
Nie jest to jakiś bardzo oryginalny pomysł, co wydaje się dość ciekawe biorąc pod uwagę, że przecież mówimy o zwykłych przestępcach. Ludziach, którzy za nic mają przestrzeganie prawa - począwszy od naprawdę poważnych spraw (ale umówmy się, nikt już w kinie nie jest zaszokowany strzelaninami), po recydywę - w "Need for Speed" główny bohater wychodzi z więzienia i w pierwszej godzinie łamie warunki zwolnienia warunkowego - po czym znowu trafia do więzienia, by po pół roku wyjść... i od razu złamać warunki zwolnienia...  Zupełną normą jest już łamanie przepisów drogowych. Ograniczenia prędkości? Błagam. Jazda pod prąd? Norma. Najprostsze zakazy? Te to już w ogóle poszły w zapomnienie, skoro nawet w Top Gear są obiektem żartów.

Żeby nie było: nie chcę tu krytykować filmów typu "Szybcy i Wściekli". Moim celem jest zwrócenie uwagi na ciekawy fakt: pomyślcie co myślicie albo mówicie, kiedy kilku młodych ludzi ściga się na ulicy obok w głośnych, tuningowanych samochodach. Albo jak komentujecie "bohaterów" takich programów jak "Uwaga, Pirat!". No jasne - idioci, wariaci, szaleńcy. Proszą się o śmierć. I nawet nie chcecie myśleć o nielegalnych wyścigach które mają miejsce w waszych miastach w godzinach nocnych.
A potem oglądacie wyścig w którym główny bohater ściga się po ulicach wielkiej metropolii i świetnie się bawicie. Nawet jeśli w jego trakcie część samochodów wybucha, wpada do wody, wjeżdża w drzewa. Jeśli bohater na ferrari przelatujące nad jego głową reaguje lekkim podniesieniem jednej brwi, to znaczy że wszystko jest spoko. A dlaczego? Bo są fajni, sympatyczni i kochają to, co robią. Wygłaszają monologi o jedności z samochodem i przybierają mega skupione miny na starcie wyścigów. Albo jak w Top Gear - wręcz kontemplują jazdę super-autami.

Jeszcze raz - ja tego absolutnie nie krytykuję. Mało tego, sama przez jakiś czas po obejrzeniu sześciu części "Szybkich i Wściekłych" zaczęłam jeździć duuużo szybciej. A przez "Top Gear" sama miałam lżejsze podejście do przepisów Aż pewnego dnia zorientowałam się że wcale nie mam takich umiejętności jak ci na filmie czy w programie telewizyjnym. I trochę mi przeszło.

A takimi CUDAMI jeżdżą bohaterowie Need for Speed. 


Po czwarte - 
Rodzina ponad wszystko. "Szybcy i Wściekli" wyznaczyli pewien bardzo specyficzny kanon przedstawiania postaci ścigających się wypasionymi samochodami. Jak już pisałam - to bardzo sympatyczni i często charyzmatyczni przestępcy. To, co czyni ich jeszcze bardziej godnymi polubienia, jest podejście do rodziny i najbliższych. W pierwszej części "Szybkich i Wściekłych" nastawienie Briana wobec Toretto zmienia się, kiedy dostrzega jak wiele jest on w stanie zrobić dla przyjaciół. A nawet nie przyjaciół, ale rodziny, bo tak traktował ludzi, z którymi pracował, również podczas wyścigów czy nielegalnych rajdów. Jak wszyscy wiemy Brian sam dołączył do tej "rodziny", aby w kolejnych częściach przyjąć do niej jeszcze kilku członków. Podobnie w "Need for Speed", wszystko rozbija się o pomszczenie przyjaciela, który był dla głównego bohatera niczym młodszy brat. Przyjaciele Tobey'ego (bo tak nazywa się bohater) są tacy fajni, bo nie zapominają o nim nawet przez lata, kiedy ten siedzi w więzieniu. A wszyscy razem są w stanie poświęcić dla siebie naprawdę wiele. W przeciwieństwie do Dino Brewstera, głównego antagonisty, który nie widzi nikogo poza sobą. Kolejnym świetnym przykładem (choć już bardziej z życia) są w ostatnich tygodniach prowadzący Top Gear. Dobra, może i na potrzeby programu zostawiają się w tyle za każdym razem, kiedy któremuś popsuje się samochód, ale (nie oszukujmy się) potem zawsze na niego czekają. A kiedy J. Clarksona wyrzucili z BBC, Hammond i May kategorycznie odmówili poprowadzenia kilku odcinków Top Gear bez niego.
Lubimy oglądać takie rzeczy. I wybaczamy dużo bohaterom, którzy ponad wszystko cenią rodzinę i przyjaźń. Zwłaszcza, jeżeli równocześnie ścigają się po mieście niepoprawnie wręcz podrasowanymi samochodami.


Po piąte - Totalny brak granic. To jest coś, co trzeba przyjąć z miejsca oglądając tego typu filmy: Bliżej im do fantastyki niż faktu. Samochody (i Vin Diesel) latają niczym niesione silnikami odrzutowymi, bohaterowie zawsze trafiają tam, gdzie chcą trafić, a policja nigdy nie nadąża za tym, gdzie i jak ich złapać. Aż trudno uwierzyć że dopiero w piątej części "Szybkich i Wściekłych" nasz dream-team pomyślał o kradzieży na wielką skalę... Zwłaszcza, że będąc po stronie "naszych", policjantki mogą nosić kamizelki kuloodporne z wielkim dekoltem, a i tak nikt nie wpadnie żeby postrzelić je właśnie tam.

Taki "CUD" z kolei czeka nas już pod koniec tego tygodnia w kinach. Że też nie wpadłam na wyjeżdżanie z biurowca samochodem.
Oczywiście prym wiodą efekty specjalne. W ogóle, mam wrażenie że ich Twórcom ktoś zapomniał powiedzieć "stop", przez co mamy do czynienia z prawdziwą fantastyką. Dobre jest to, że widzowie podchodzą do tego z dystansem, bo w innym przypadku filmy byłyby nie do oglądnięcia. Słabe - że na chwilę obecną nie wyobrażamy sobie produkcji z wyścigami w tle, która byłaby ich pozbawiona. Przykład? "Need for Speed" zostało wykonane niemal bez komputerowych efektów specjalnych. Skutek? Naprawdę ciekawe ujęcia i wartościowe sceny kręcone w niezwykły sposób. Ach, i masa głosów, że samochody jeżdżą wolno, a film jest nieciekawy i nie porywa akcją.

No i ostatnia sprawa: świat przedstawiony w omawianych przeze mnie filmach jest bardzo czarno-biały i zupełnie pozbawiony "normalnych" ludzi. Tam przyjeżdżasz do zupełnie obcego miasta i od razu wpadasz na nielegalne wyścigi. Prawie każdy w szkole zajmuje się super-nowoczesnymi brykami i nie ma wręcz osób, które by się na samochodach nie znały. Tak więc, moi drodzy, jeśli przyszło Wam do głowy, że możecie przeprowadzić się gdziekolwiek i nie znaleźć się w środku nielegalnego wyścigu... to ja absolutnie nie wiem gdzie Wy się wprowadzacie i wstydzę się za Waszą ignorancję w tej sprawie.

Osobiście codziennie w nocy odprawiam pod Wawelem "Szybkich i Wściekłych: Kraków Drift". Deluxe Edition - z moim żółtym fiatem panda w roli głównej.


I w końcu po szóste - Samochody. Tak. Wreszcie! Samochody, czyli to, co powinniśmy w tych filmach i programach lubić najbardziej. Co kochają bohaterowie, co próbują nauczyć nas kochać producenci. Co ciekawe, w samych "Szybkich i Wściekłych" dopiero od niedawna zwraca się faktyczną uwagę na to, JAKIM autkiem jeździ bohater. Wcześniej była to sprawa dla znawców, zwłaszcza w kręgu europejskim, jako że Dominik Toretto upodobał sobie autka rodzimej produkcji. Dopiero z czasem twórcy zdali sobie sprawę, że to nie tylko neony, nitro i odgłos podrasowenego do granic możliwości silnika, ale i marka samochodu ma znaczenie. Stąd choćby w ostatniej części pojawiają się (skromnie bo skromnie) super samochody. I ich już nie trzeba przerabiać.
Co do "Need for Speed" - film od początku jest nastawiony na samochody z najwyższej półki. I naprawdę wiele można się z niego nauczyć o najszybszych i najbardziej niedostępnych samochodach świata. Osobiście nie potrafię wyjść z zauroczenia przepięknym i fenomenalnie zaprezentowanym w filmie Mustangiem Shelby GT500. Nie żeby czegoś brakowało pokazanemu tam czarnemu Lamborghini czy trzem kosmicznym Agerom... ale stanowczo, to właśnie Mustang miał największe jaja spośród wszystkich zaprezentowanych tam aut.

Mustang Shelby GT500. Moja amerykańska miłość.

O Top Gear chyba nie muszę pisać. Uczynili milionowy biznes z prezentowania i oceniania najdroższych samochodów świata. Serio, trzeba być geniuszem żeby wpaść na pomysł recenzowania aut, na które nigdy nie będzie Cię stać. No, ich już stać. Ale właśnie dlatego, że na to zarobili... krytyką najdroższych pojazdów świata.



No i w ten sposób dowiedzieliście się, za co ja i wiele innych osób uwielbia średnio ambitne produkcje o szybkich samochodach. I dlaczego zapłacimy te kilkanaście złotych, by po raz kolejny obejrzeć "Szybkich i Wściekłych" w kinie. Oczywiście, jest jeszcze jeden powód, dużo poważniejszy - będzie to ostatni film, w którym zobaczymy Paula Walkera. Aktora, który musiał być naprawdę świetnym człowiekiem i który zasłużył sobie na naszą sympatię, nawet pomimo że aktorem był średnim.

Dla Walkera, dla samochodów, dla Vina Diesla i dla totalnie bezsensownych efektów specjalnych. Idziemy do kina!


Pozdrawiam Was serdecznie i życzę miłego tygodnia!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz