długo zastanawiałam się o czym Ci tym razem opowiedzieć. Chodził mi po głowie najnowszy
"Hobbit", na którego jednak się wybrałam do kina. Doszłam jednak do wniosku że: 1.) pomimo całej nostalgii do Śródziemia bardzo nie kocham nowej trylogii Jacksona, 2.) mam wrażenie że wszystko i jeszcze więcej już o nim na blogach napisano.
Dlatego będzie o piratach. A raczej o serialu o piratach, z którym przez święta postanowiłam się zapoznać.
Tak więc będzie o "Black Sails", oryginalnie przetłumaczonym na język polski jako "Piraci" (czego z grzeczności nie skomentuję). Moja opowieść jest o tyle aktualna, że w przyszłym tygodniu ma się rozpocząć drugi sezon tego serialu, a więc to jest ten czas kiedy powinieneś zacząć oglądać sezon pierwszy, żeby nie trzeba było niczego nadrabiać.
Ach, jako że piraci to zawsze dobry temat nie tylko do czytania, będą zdjęcia. Sporo zdjęć.
Co by nie mówić, plakat reklamujący serial jest naprawdę zacny. |
Ale od początku. Głównym bohaterem serialu jest James Flint, kapitan statku pirackiego "Walrus". Co by o nim nie mówić - jest to człowiek z dość szalonym pomysłem w głowie. Poznajemy go, gdy wraz z załogą rabuje statek kupiecki, poszukując wskazówek, które pomogą mu odnaleźć hiszpański okręt "L'urca de Lima" - wielki galeon przewożący ogromne skarby Korony. Flint wierzy, że znając plan rejsu statku i miejsca kotwiczenia, będzie w stanie zdobyć ze swoimi piratami potężny galeon i zgarnąć jego niewyobrażalne bogactwa.
Ach, i jeszcze jedna sprawa - Flint nikomu o tym nie powiedział. Tak, dla zaspokojenia własnej filozofii.
Kapitan Flint we własnej osobie |
Fabuła serialu obraca się więc wokół sprawy rozkładu podróży "Urcy", a także wątków związanych z życiem na Nassau, gdzie powstało coś na kształt "pirackiego miasta". To tam piraci przywożą ukradzione towary, by sprzedać je poprzez sprytne przedsiębiorstwo założone przez Richarda Guthrie, najbardziej wpływowego "biznesmana" tamtej części świata. Guthrie przejmuje dobra zgromadzone przez morskich złodziei i sprzedaje je - "legalnie" i za przyzwoitą cenęę. Nie muszę dodawać, że na takim układzie zyskuje i Guthrie, i piraci, którzy nie muszą się przejmować jak spieniężyć zrabowane dobra. W samym Nassau rodzinnym biznesem zajmuje się córka Guthriego, Eleanor - panna o dość dobrym zmyśle handlowym, co jakiś czas przyćmiewanym przez jej problemy sercowe. Może się również pochwalić mimiką niepokojąco podobną do Keiry Knightley z czasów "Piratów z Karaibów". A może po prostu mi się wydaje...
Co jednak najważniejsze w Nassau: to tutaj rozgrywa się cała akcja. Do pirackiej kompanii dołączają takie osobistości jak wyglądający na Indianina kapitan Charles Vane, wieczny kombinator John Silver, Jack Rackham czy Anne Boney. Jest też dużo prostytutek. I piratów, z których powinniśmy nauczyć się rozróżniać może sześciu. A jakby pojechać konno wgłąb lądu, to znajdziemy jeszcze panią Barlow, ukochaną kapitana Flinta.
Jak zapewne się domyślasz, takie środowisko tworzy nam idealny podkład pod masę naprawdę fajnych wątków - i to zarówno związanych ze stosunkami pomiędzy piratami, piratami i Eleanor Guthrie, piratami, Eleanor Guthrie i prostytutkami... a także wątków gospodarczych, trochę mniej ogólnospołecznych (choć dość dobrze udało się twórcom serialu pokazać jak funkcjonuje taka samozwańcza społeczność), no i oczywiście bardzo wiele intryg. Bo czymże byliby piraci, gdyby nie knuli przeciwko wszystkiemu co się rusza?
Nie chcę Ci opowiadać tu całego serialu, bo przecież nie o to chodzi. W skrócie mówiąc: sama akcja jest całkiem ciekawa. Bardzo satysfakcjonujące jest oglądanie kolejnych odcinków, w których w tym samym, ograniczonym przecież powierzchniowo miejscu, niesamowicie rozrastają się wątki i postaci. Widz ma wrażenie, że każda z osób w serialu zaczyna odsłaniać swoje kolejne wcielenia, wyciągać jeden po drugim asy z rękawa. Tak, to może się podobać.
Warta poznania jest szczególnie sylwetka kapitana Flinta. Tak naprawdę trudno powiedzieć, czy powinniśmy go kochać czy nienawidzić. Jest on po części genialny, a po części szalony, z czego trudno powiedzieć w jego przypadku gdzie leży granica. Owszem, planuje zdobycie okrętu pełnego skarbów i ma na to całkiem dobry pomysł, ale... Sposób, w jaki podchodzi do swojej załogi i ludzi naokoło - naprawdę nie chciałbyś spotkać na drodze kogoś takiego. Staje się to coraz bardziej jasne z każdym odcinkiem, kiedy tracimy z oczu kolejne naprawdę porządne postaci. A kapitan Flint dalej brnie do celu.
Warta poznania jest szczególnie sylwetka kapitana Flinta. Tak naprawdę trudno powiedzieć, czy powinniśmy go kochać czy nienawidzić. Jest on po części genialny, a po części szalony, z czego trudno powiedzieć w jego przypadku gdzie leży granica. Owszem, planuje zdobycie okrętu pełnego skarbów i ma na to całkiem dobry pomysł, ale... Sposób, w jaki podchodzi do swojej załogi i ludzi naokoło - naprawdę nie chciałbyś spotkać na drodze kogoś takiego. Staje się to coraz bardziej jasne z każdym odcinkiem, kiedy tracimy z oczu kolejne naprawdę porządne postaci. A kapitan Flint dalej brnie do celu.
Trzeba też zwrócić uwagę na ścieżkę dźwiękową, która jest zupełnie inna, niż można by się spodziewać po produkcji o takiej tematyce. Dobrze sprawdza się w filmie, i choć sądziłam że poza nim będzie nie do przesłuchania, okazuje się że również w takiej formie może naprawdę się podobać. Oprócz ścieżki dźwiękowej polecam również samą wejściówkę serialu. Jest naprawdę intrygująca i wyraźnie odcina się od klasycznych początków różnych produkcji (ale to akurat zaczyna być modne w dzisiejszych serialach).
Jest też niestety druga strona medalu, przez którą mam z tym serialem naprawdę duży problem. Wynika on w dużej mierze z mojej znajomości realiów historycznych związanych z piractwem. I o ile mogę bez problemu zignorować brak spójności czasowej czy związków z wydarzeniami historycznymi, to trudno mi nie zwrócić uwagi na to, jak bardzo dziwnie "przerobiono" w tym serialu autentyczne postaci historyczne.
Na całe szczęście kapitan Flint jest wzorowany na postaci literackiej i mogę mu dać spokój. Natomiast heca zaczyna się przy kolejnych osobach. Jack Rackham i Anne Boney. Otóż, wybacz mi tę stanowczość, ale to, co widzimy w serialu to jakaś przedziwna kopia prawdziwego Jacka Rackhama, który owszem, był barwną postacią (dużo bardziej niż w serialu jeśli mam być szczera), ale przede wszystkim był kapitanem statku, słynnym na całe Karaiby rzezimieszkiem, który, jak wielu jego pokroju, skończył życie na stryczku. Z kolei Anne, jego kochanka, nie była żadnym asasynem z miną pt. "weźcie mi spod nosa to śmierdzące coś", ale zwykłym członkiem załogi, kobietą, która może odeszła daleko od ścieżki prawa, ale wciąż jakiegoś tam prawa trzymała się na statku Jacka. Cóż, serial "lekko" mija się z tym, czego byśmy po tych postaciach oczekiwali. Jeśli by się zastanowić... to z prawdziwego Jacka i Anne zostawili imię i nazwisko. Szkoda, naprawdę szkoda.
Od lewej: Jack Rackham, kpt. Charles Vane i Anne Boney. Nie jestem pewna czy tak powinny wyglądać postaci wzorowane na autentycznych osobach... ale tak wyglądają. |
Kolejną postacią którą potraktowano w naprawdę dziwny sposób jest kapitan Vane. Angielski pirat, który wygląda na Indianina i mówi pięknym amerykańskim akcentem. Czyli jest dokładnie tym, czego bym nie oczekiwała. A przy okazji chodzi w sposób, jakiego oczekiwałabym po człowieku z mniej więcej 10 kilogramami masy mięśniowej więcej... To NIE jest fajne.
Niestety, takich przypadków w serialu jest jeszcze więcej, i to boli. Naprawdę boli. Nie jest to pierwszy raz, kiedy scenarzyści wykorzystują historyczne postaci piratów, ale pierwszy raz robią z nimi coś TAKIEGO.
Niestety, takich przypadków w serialu jest jeszcze więcej, i to boli. Naprawdę boli. Nie jest to pierwszy raz, kiedy scenarzyści wykorzystują historyczne postaci piratów, ale pierwszy raz robią z nimi coś TAKIEGO.
Nie zagłębiając się w rysy psychologiczne bohaterów (bo to materiał na zupełnie inną opowieść), powiem Ci jeszcze tylko o jednej rzeczy, która w "Black Sails" bardzo mnie niepokoi. Otóż jest to serial dobry, z ciekawą akcją i naprawdę przemyślaną historią w tle. Sęk w tym, że mam wrażenie, że osadzono go w realiach pirackich przypadkiem, "przy okazji".
Rezultatem jest serial o piratach, w którym znajdujemy się na statku przez pierwsze 15 minut pierwszego odcinka.... a potem bodajże w odcinku siódmym. Bohaterowie są niby piratami, ale jeśli mogą zarobić na czymś innym, na przykład na prowadzeniu burdelu, robią to bez zastanowienia. A na morze wypływają kiedy już naprawdę muszą. Po trzech godzinach bez chwili na statku człowiek ma wrażenie, że zrezygnowali z fachu i za chwilę zbudują w Nassau osiedle domków jednorodzinnych i będą przyglądać się zachodowi słońca z nowiuśkiej werandy, jeszcze pachnącej drewnem i wylanym na nie rumem.
Brak tu tego "pirackiego klimatu", do którego przyzwyczaili nas choćby "Piraci z Karaibów". Idąc już niemal w poezję powiem Ci, że w "Black Sails" ani morze nie jest takie pociągające jak być powinno, ani rum nie jest taki złoty, ani żeglowanie nie jest sztuką. Raczej pracą. Taką, którą się wykonuje tylko po to, żeby zarobić na życie i wrócić do domu. Nie, nie tego oczekiwałabym od serialu o piratach. A przecież nie trzeba wiele, by stworzyć dobry klimat!
Jak więc mogę podsumować ten serial? Jeśli interesuje Cię dobra rozrywka, a nie jesteś zatwardziałym fanem wszystkiego co prawdziwie pirackie - skuś się! A nuż odnajdziesz w serialu coś więcej niż ja i będziemy mogli podyskutować? Jeśli jednak jesteś wielkim fanem niesamowitych piratów i stawiasz sobie kapitana Jacka Sparrowa jako wzór korsarza i żeglarza, lub jeśli odczuwasz tęsknotę za morzem... to lepiej zainwestować w bilet nad Bałtyk. W tym serialu radości z bycia żeglarzem przemierzającym błękitne wody Karaibów nie znajdziesz.
Kończę już i wracam do nieco mniej pirackiej codzienności. Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie i życzę miłego weekendu!
A na koniec, tak dla porządku, jeszcze tylko jedyny słuszny kapitan. A przy nim Legolas w wersji "Karaiby 1.0"
A na koniec, tak dla porządku, jeszcze tylko jedyny słuszny kapitan. A przy nim Legolas w wersji "Karaiby 1.0"
Miłego wieczoru!
Jak na mój gust nie ma sensu porównywanie Black Sails z Piratami z Karaibów - serialu, być może i z przekłamaniami historycznymi, ale bądź co bądź wiernego realiom epoki w której się rozgrywa z ... no właśnie z czym? Bo ja do dziś nie wiem jaki to gatunek Piraci z Karaibów: przygoda z elementami s-f? jakieś morskie fantasy? To jest dobre co najwyżej dla 10-latków. Każda postać w Black Sails jest wiarygodna (nawet jeśli niezbyt wierna oryginałowi), za to lalusiowaty Johnny Depp jako pirat jest śmieszny, wręcz groteskowy, niczym bohaterowie z filmów płaszcza i szpady z połowy ubiegłego stulecia. Podobnie jak cały scenariusz tej kinowej groteski.
OdpowiedzUsuńdokładnie... ;)
Usuń