poniedziałek, 13 lipca 2015

Dlaczego mam złe przeczucie odnośnie nadchodzącego "Batman vs Superman: Dawn of Justice"

Drodzy czytelnicy,

za nami weekend pełen zachwycających trailerów, budzących skrajne emocje fanów zapowiedzi filmowych i konferencji. Filmy, animacje, plakaty, aktorzy, twórcy, pisarze, kosmici... a wszystko to było dostępne na wyciągnięcie ręki. O ile ktoś był w San Diego, rzecz jasna. Na święcie kultury popularnej, już niemal legendarnym Comic Conie.

To właśnie tam zaprezentowano nam najnowszy trailer filmu "Batman vs Superman: Dawn of Justice". Jako że zawiera on sporo nowych ujęć i przedstawia (zapewne tylko częściowo) zarys właściwej fabuły filmu, wśród fanów zawrzało. A ja, czyli widz niekoniecznie zakochany i oczekujący, po raz kolejny poczułam niepokój. 

Że zacytuję klasyka: "I have a bad feeling about this." 



Ale po kolei. A na początek, żeby było wiadomo o czym mowa, link do samego trailera.

Z czym mam problem? Ano z wieloma rzeczami. Po pierwsze - z patosem. Po raz kolejny, po "Man of Steel", mamy zjawiskowo powiewającą czerwoną pelerynkę i "głębokie" spojrzenia zadumanego nad losem świata Supermana. Daję słowo, trailer jest tak podniosły, że zapewne połowa USA ogląda ła go na stojąco nucąc hymn. Druga połowa wyciąga natomiast ręce żeby dotknąć Supermana jak ci szczęściarze w trailerze. I dobrze że Steve Rogers już kiedyś stwierdził, że "Jest jeden Bóg i na pewno tak się nie ubiera", bo co poniektórzy mogliby zacząć tworzyć nową religię. To by było!

Batman w zbroi.
Czy tylko ja zastanawiam się jak on będzie w tym walczył?
Ale Superman tonący w patosie to nie wszystko. Jest jeszcze przecież Batman. No, w każdym razie Ben Affleck grający Batmana. W zbroi. Ze świecącymi oczkami. Które są i tak lepsze od cierpiętniczego spojrzenia Afflecka bez zbroi.
Nie, nie nie. To nie jest mój Batman. Nawet kiedy ściągnie tę zbroję... nie. Nie. Nie. Nie!


Szczerze powiem: mam bardzo mieszane uczucia związane z castingiem do tej serii. Supermana już wiem, że nie lubię, w Batmana na obecnym etapie znajomości bardzo wątpię. Wonder Woman? O tym za chwilę. Aqua Man? Eeee... no piękny jest i chętnie powieszę sobie jego plakat na ścianie w ramach poprawy estetyki pokoju, ale w filmie go nie widzę. Nie ze względu na aktora, ale przez masakryczne wręcz odstępstwo od oryginalnej postaci. Z jeszcze większą obawą czekam na Flasha, między innymi dlatego, że aktor wybrany do tej roli zupełnie rozmija się z jakąkolwiek wizją tego bohatera, jaką dotychczas widzieliśmy.

Oczywiście, to nie tak że całą obsadę bym wyrzuciła. Ogromne nadzieję wiążę z Jeremym Ironsem w roli Alfreda, natomiast z samego trailera mogę jednoznacznie stwierdzić, że bardzo czekam na Lexa Luthora w wykonaniu Jesse Eisenberga. Szczerze mówiąc jego też zupełnie nie widziałam w powierzonej mu roli... ale zapowiada się ciekawie. Nawet jeśli wiekiem zupełnie rozmija się z przyjętą przeze mnie chronologią. 

Ale wracając do samej Ligi: Wonder Woman. Słyszałam wiele krytycznych głosów dotyczących przedstawienia tej postaci. Że zbyt drobna, że zbyt mały biust, że kostium nie ten. Nie wiem, nie znam się, nie oceniam. Mam tylko jedną wątpliwość. Po ostatnim trailerze pojawiło się u mnie nieprzyjemne uczucie, że DC nie podołało właśnie zadaniu stworzenia mocnej i ciekawej kobiecej postaci. Jest to poczucie o tyle mgliste, że Wonder Women pojawia się w materiale w dwóch krótkich ujęciach. W których niby walczy, a jednak... no właśnie, spogląda w górę z wyrazem twarzy średnio rozgarniętej bohaterki filmów o Transformersach. Skutkiem tych 2-3 sekund jest moja ogromna obawa o los całej postaci. Bo jeśli w trailerze widzimy walczącą kobietę, ba, nie byle  jaką kobietę, ale Wonder Women, a pierwsze co rzuca mi się w oczy to jej zalęknione oblicze to... no cóż. To słabo. Bo prawdziwa Wonder Woman zamiast z przerażeniem spoglądać na nawalające się transformersy  walczących bohaterów, sama przejęłaby inicjatywę. I im jeszcze przywaliła. Tak, na powitanie. Niestety, nie widzę takiej energii w najnowszej Wonder Woman. I mam szczerą nadzieję że to tylko moje mylne wrażenie.

Pokazana na Comic Conie zapowiedź dolewa jedynie oliwy do ognia wątpliwości dotyczących potencjalnego sukcesu superprodukcji DC. Cóż, trudno oprzeć się wrażeniu, że film, będący z założenia początkiem wielkiej ekspansji kinowej DC, pojawia się trochę "na siłę" i nie w porę.

Po pierwsze, DC trochę rozmija się ze swoją grupą docelową. Prawie jak w wydawanych ostatnio animowanych filmach pełnometrażowych, w których bohater ma lat 10, a dialogi są wymierzone na zmianę do ośmiolatków i ludzi dorosłych. W przypadku filmów problem jest jednak bardziej złożony. Z jednej strony, mam trochę wrażenie że DC celuje w fanów Mrocznego Rycerza. Na to wskazywałby poważny klimat i ogarniający wszystkich mhrooook. Sęk w tym, że jest to dość ograniczone grono widzów - zwłaszcza, że trylogia Nolana została zamknięta już jakiś czas temu (za rok różnica będzie wynosiła 4 lata), a fani Nolanowskiej wizji Batmana mogą obecnie nie chcieć biec do kina na filmy o nawalających się bohaterach z powiewającymi sztucznie pelerynkami.

Powiecie - to słaby argument. Za kilka tygodni rzesze 20-, 30- i 40-latków pobiegną do kina na Człowieka-Mrówkę. I tutaj pojawia się kluczowy problem DC: otóż ich grupę docelową w ciągu ostatnich kilku lat wychował Marvel. Z Iron Manem, Thorem i Strażnikami Galaktyki na czele - bohaterami, którzy mają swoje problemy, targają nimi konflikty, ale wciąż są fajni (tak, "fajni" to dobre słowo) i dają się lubić. Z filmami pełnymi humoru, można powiedzieć że lekkimi, łatwostrawnymi ale wciąż angażującymi. Takich, przy których człowiek dobrze się bawi i jest w stanie zignorować policzki, jakie twórcy wymierzają logice i zdrowemu rozsądkowi.

A teraz przyjdzie DC i powie: zapomnijcie o Marvelu, TU mamy bohaterów z prawdziwego zdarzenia! Batmana w zbroi i półboskiego zbolałego Supermena. Tym razem NA SERIO. Wszyscy pobiegną do kina? No nie wiem.

Zwłaszcza, że DC nie trafi w próżnię. Na jeden ich film w roku 2016 przypada 5 (!) produkcji będących adaptacją komiksów Marvela, z "Kapitanem Ameryka", "Deadpoolem" oraz "X-Men: Apocalypse" na czele. Nie mówię tu już o konkurencji jaką napotka DC - bo to oczywiste. Chodzi mi bardziej o coraz częściej wspominane przesycenie rynku produkcjami o superbohaterach. Kolejne lata ekspansji Marvela w połączeniu z naturalnym procesem starzenia się konkretnych grup widzów powodują, że coraz mniej oczekujemy (nie oszukujmy się) powtarzalnych historii o ludziach obdarzonych super mocami ratujących świat. Jasne, można przyciągać nas coraz to nowymi chwytami - i tu Marvel znów wiedział co robi zatrudniając choćby szalenie popularnego Benedicta Cumberbatcha do roli Doktora Strange'a. Jednak co za dużo, to nie zdrowo. DC i ich seria o Justice League będzie musiała przebijać się przez potężny mur oczekiwań wzniesiony nie przez niecierpliwie wyczekujących pasjonatów, ale nasyconych gatunkiem fanów, którzy przez ostatnie lata widzieli już naprawdę wiele.

Tymczasem DC strzela sobie jeszcze na dobitkę w kolano, świadomie rezygnując z marek, które zostały już wypracowane.

Spójrzmy na postać Flasha. Nie wiemy czy pojawi się już w "Batman vs Superman", ale bez wątpienia zobaczymy go w kolejnych odsłonach przygód Justice League. Skąd problem? Ano stąd, że w postać wcieli się Ezra Miller - aktor, którego lubię mniej więcej tak samo bardzo, jak nie wyobrażam sobie w roli Flasha. A dziwny casting to tylko czubek góry lodowej problemu. Miller jest bowiem niepotrzebny. DC obsadziło już przecież w roli serialowego Flasha Granta Gustina - aktora, który moim zdaniem jest "tym jedynym Flashem". Odpowiednio dowcipnym, błyskotliwym i zaciętym w dążeniu do celu.

A, czekajcie. Zapomniałam. DC nie łączy serialów z filmami. Szkoda.

Szkoda tym bardziej, że Gustin w roli Flasha, niezależnie od poziomu samego serialu, został bardzo dobrze przyjęty i byłby ogromną zachętą dla wielu osób by wybrać się na film. A zanim "Justice League" pojawi się w kinach, zachęciłby do oglądania serialu. Niestety, DC ma swoje własne plany, w których serial tworzy jeden świat i bohaterów, a film drugich. I jasne, można powiedzieć że Green Arrow z serialu zdążył przejeść się najbardziej wytrwałym widzom, ale przecież wprowadzono tam już tyle postaci ważnych dla Justice League! Mało tego, już wkrótce na małym ekranie zobaczymy "Legends of Tomorrow, gdzie DC wprowadzi kolejną bardzo ważną postać, Hawkgirl. I co, rok później ogłoszą, że zupełnie inna aktorka wcieli się w nią w filmie? Bo tak? Serio, szukanie dwóch aktorów do obsadzenia jednej roli powinno im się już dawno znudzić. Chociaż nie, odbili sobie zatrudniając Brandona Routha. Świetnego Supermana, który został Atomem. Bo przecież trzeba było znaleźć nowego Supermana.

Aaaach, że ich tam w DC głowa nie pęka od samego myślenia o tym, co nawyrabiali!

A na koniec - Batczołg. Ktoś baaaardzo popłynął tworząc pojazd dla Batmana.
Podsumowując: mam złe przeczucia dotyczące zbliżającego się filmu "Batman vs Superman: Dawn of Justice". Mam złe przeczucia dotyczące kierunku, jaki obrało DC. Co gorsza, czym bardziej zagłębiam się w ich historie i postaci, tym bardziej mi szkoda tego, co obecnie tworzą. Inaczej niż w przypadku Marvela, uważam że dorobek komiksowy DC zasługuje na lepsze uczczenie.

Mimo wszystko życzę im wszystkiego dobrego. A do kina nie wiem czy pójdę. Nie udało mi się przetrwać całego "Man of Steel", mam więc powody by myśleć, że tutaj będzie podobnie. Co nie zmienia faktu że prędzej czy później film zobaczę. I, mam nadzieję, powiem Wam jak bardzo się myliłam.

Pozdrawiam Was serdecznie i życzę udanego tygodnia!

1 komentarz:

  1. Oficjalnie zapowiadam, że jak pojawisz się w pokoju z plakatem tego Aquamana, to wylecicie przez okno. Zamknięte. :P

    Wonder Woman była jednym z niewielu momentów tego trailera, w których się budziłam z letargu. I Lex Luthor - też jestem go ciekawa. Ale Alfred jest kompletnie nie mój (podobnie jak Batman, którego bez wdzianka w pierwszej chwili nie rozpoznałam...).

    Najsmutniejsze jest to wszystko w kontekście Marvela. Tamten styl zaczyna się powoli przejadać, a filmów jest zaplanowanych tyle, że raczej nie utrzymają wszystkiego na coraz wyższym poziomie (choć życzę im, żebym się myliła), a takie standardy sami sobie do tej pory narzucili. Rozczarowanie widać było dość mocno po ostatnich Avengersach, widać teraz po chłodnym podejściu wielu osób do Ant-Mana. DC mogłoby pięknie wejść w tą lukę z czymś nowym i napędzić kreatywną zabawę... ale zabierają się do tego tak źle, że boli samo patrzenie. Szkoda.

    I nie, nie tylko Ty się zastanawiasz nad zasadnością Batzbroi. Zwłaszcza tej grubości...

    OdpowiedzUsuń