Drodzy czytelnicy,
Dawno mnie tu nie było… bez bicia przyznam, że wielokrotnie siadałam przed komputerem z pomysłem na nowy wpis. Na siadaniu
zawsze się jednak kończyło. Czy to z braku weny, czy może dyscypliny, przez
dłuższy czas nie udało mi się niczego napisać.
Potrzebowałam mocnej inspiracji. Przebudzenia mocy.
I przebudzenie przyszło, zaraz po tym jak po raz drugi
udałam się do kina na „Przebudzenie Mocy”. Przypadek? I don’t think so.
Widzicie, już w grudniu wielokrotnie słyszałam że najnowsze „Gwiezdne
Wojny” to świetny film, ale muzykę to mogliby poprawić. Albo że najsłabszym
elementem filmu jest soundtrack, bo po wyjściu z kina w ogóle się go nie
pamięta. Podobne opinie dominowały w większości recenzji, i to zarówno na
wielkich portalach internetowych, jak i na blogach i w komentarzach.
A potem John Williams został nominowany do Oscara za tę
powszechnie krytykowaną muzykę.
I jestem chyba jedną z naprawdę niewielu osób której to
zupełnie nie dziwi.
Ale od początku: nawet jeśli urodziliście się zupełnie
niedawno, nieobca jest Wam napisana przez Johna Williamsa ścieżka dźwiękowa do „Gwiezdnych
Wojen”. Zapytajcie pana w tramwaju. Albo młodsze rodzeństwo. Dziecko ze szkoły
podstawowej, nastolatka chodzącego do gimnazjum/liceum. Wszyscy rozpoznają
Marsz Imperialny. A jeśli dacie im do posłuchania Force Theme, to każdy
poprawnie rozpozna „muzykę z Gwiezdnych Wojen”. Nawet jeśli nie widział żadnego
filmu, nawet jeśli moc nie jest z nim a midichloriany kojarzą się mu tylko z
mitochondriami. Podsumowując – stworzona przez Johna Williamsa muzyka do „Gwiezdnych
Wojen” należy już do klasyki muzyki współczesnej i nic tego nie zmieni.
Inna sprawa, że niezależnie od numeru epizodu, Williams
zawsze świetnie wywiązywał się z powierzonego mu zadania. Jego soundtracki były
kompletne, poruszające, a niejednokrotnie epickie. Nie z tej galaktyki, że tak
się wyrażę.
Po latach przyszła kolej na „Przebudzenie Mocy”, film,
którego przed przejęciem uniwersum przez Disneya nikt się nie spodziewał, a
który jeszcze przed premierą stał się przebojem na całym świecie.
Byłam. Widziałam. Słuchałam. I wciąż nie mogę zrozumieć
dlaczego tym razem soundtrack Williamsa został osądzony tak surowo.
Część osób argumentuje stwierdzeniami typu: „dwie minuty po
filmie nie byłam w stanie przywołać ani jednego z nowych tematów muzycznych”.
Trudno mi odpowiedzieć na ten argument, bo przez tydzień po pierwszym seansie katowałam
wszystkich znajomych nucąc na zmianę March of the Resistance i Rey’s Theme. Za drugiem razem zdecydowałam że nie chcę stracić znajomych, więc nucę ulubione utwory tylko w drodze.
Do pracy, z pracy, do sklepu, ze sklepu, na fitness, na przystanek, wszędzie.
Inni mówili że soundtrack nie był dostrzegalny w filmie. No
i znowu trudno mi to zrozumieć, bo w czasie pierwszego seansu na którym byłam
muzyka wielokrotnie powodowała u mnie szeroki uśmiech (znów Rey’s Theme, The
Scavenger, Han and Leia czy Sherzo for X-Wings) na zmianę z gęsią skórką (March
of the Resistance, Torn Apart). I wiecie co, poszłam jeszcze raz do kina żeby
to sprawdzić. Ciągle działa. Nadlatujące X-Wingi w połączeniu z nowymi tematami
muzycznymi Williamsa po raz kolejny spowodowały że chciało mi się krzyczeć z
ekscytacji!
Ale koniec moich subiektywnych opinii. Obiektywnie rzecz
biorąc soundtrack faktycznie można uznać za mniej „epicki” niż poprzednie,
szczególnie te znane z nowej trylogii utwory (przypomnijcie sobie choćby słynne
Duel of Fates z „Mrocznego Widma”). Nietrudno też doszukać się znanych z innych
filmów brzmień – Rey’s Theme czy The Scavenger na kilometr trącą również znanym
wszystkim soundtrackiem z „Harry’ego Pottera”.
A jednak jest w tej ścieżce dźwiękowej coś niezwykłego, co
pozwala mi bez cienia zastanowienia bronić jej przed każdym atakiem. Przede
wszystkim – jest to dzieło dojrzałego kompozytora, który zna „Gwiezdne Wojny”
jak nikt inny. Williams kapitalnie wpasowuje się w nową jakość, jaką
zaprezentowano nam w „Przebudzeniu Mocy”, łącząc świeże motywy ze starymi. Ostrożnie,
bez żadnych rewolucji wpasowuje nowości w znaną już jakość.
Kapitalnie
wkomponowuje się tym samym w film będący hołdem dla całej sagi, wcale nie
ukazujący nowej, niespotykanej wcześniej historii.
W nowym soundtracku Williamsa świeżość przeplata się z
nowoczesnością. To jasne że jest delikatniej, w końcu na pierwszym planie
występuje młoda dziewczyna o naturalniej, delikatnej urodzie. Dziewczyna, która
właśnie odkrywa w sobie moc i niepewnie wkracza w znany nam już świat Jedi.
Osobiście
cieszy mnie również, że jasna strona mocy, a więc Ruch Oporu, po tylu latach otrzymał swój
marsz, będący bodajże najbardziej rozpoznawanym nowym tematem muzycznym z całej
ścieżIki. Oczywiście nie ma co oczekiwać że March of the Resistance stanie się
równie popularny jak Marsz Imperialny. Jednak za tym drugim stoi sam Darth
Vader i lata osłuchania. Trudno będzie to przebić.
I jeszcze jedno, myślę że najważniejsze spostrzeżenie: coś,
czego większość z nas nie zauważy, bo po prostu za mało się znamy (na szczęście
ja miałam kogoś, kto mi to wyłożył w przyziemny sposób podstawy teorii muzyki), a co ostatecznie udowadnia że ścieżka dźwiękowa
do „Przebudzenia Mocy” stanowi dzieło dojrzałego i kompletnego kompozytora:
Otóż John Williams zastosował tutaj bardzo trudną i niezwykle wyrafinowaną strukturę muzyczną, nazywaną „fugą”.
Mówiąc bardzo ogólnie: w soundtracku wielokrotnie można usłyszeć nakładające się
na siebie dwa tematy muzyczne, które idealnie komponują się ze sobą tworząc
zupełnie nową jakość. Jak na razie najpiękniejszy wychwycony przeze mnie
fragment w którym zastosowano fugę można znaleźć w ostatnim utworze, The
Jedi Steps and Finale, gdzie jeden z klasycznych utworów ze starej sagi
fantastycznie przeplata się z tematem Rey (7:27 - gdyby ktoś szukał). Jakby Williams chciał powiedzieć: "Ta
dziewczyna wkracza w zupełnie niesamowity świat. Ten, który Wy już znacie!”
Czy dziwię się że Williams został nominowany do Oscara za
soundtrack „Przebudzenia Mocy”? Absolutnie nie! Oczywiście, wielu może sądzić
że to kurtuazyjna nominacja, w końcu wielki Williams wrócił do swoich
Gwiezdnych Wojen. Cóż, ja myślę inaczej. Uważam że ta konkretna ścieżka dźwiękowa
zasługuje na pochwałę, a może nawet na nagrodę. Jest dojrzała, piękna i w 100%
przemyślana. Nie ma w niej miejsca na przypadek, nikt nie może zarzuć
Williamsowi że zawalił sprawę.
Nie. A jeśli tak myślicie, to znaczy że znacie „Gwiezdne
Wojny” słabiej niż on.
W sumie żaden wstyd.
On zna je tak dobrze jak George Lucas. Albo lepiej. Tyle że od innej strony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz