wtorek, 19 stycznia 2016

Moc Jest w Nim Silna,czyli dlaczego soundtrack z "Przebudzenia Mocy" jest lepszy niż myślisz

Drodzy czytelnicy,

Dawno mnie tu nie było… bez bicia przyznam, że wielokrotnie siadałam przed komputerem z pomysłem na nowy wpis. Na siadaniu zawsze się jednak kończyło. Czy to z braku weny, czy może dyscypliny, przez dłuższy czas nie udało mi się niczego napisać.

Potrzebowałam mocnej inspiracji. Przebudzenia mocy.

I przebudzenie przyszło, zaraz po tym jak po raz drugi udałam się do kina na „Przebudzenie Mocy”. Przypadek? I don’t think so.

Widzicie, już w grudniu wielokrotnie słyszałam że najnowsze „Gwiezdne Wojny” to świetny film, ale muzykę to mogliby poprawić. Albo że najsłabszym elementem filmu jest soundtrack, bo po wyjściu z kina w ogóle się go nie pamięta. Podobne opinie dominowały w większości recenzji, i to zarówno na wielkich portalach internetowych, jak i na blogach i w komentarzach.

A potem John Williams został nominowany do Oscara za tę powszechnie krytykowaną muzykę.

I jestem chyba jedną z naprawdę niewielu osób której to zupełnie nie dziwi.


Ale od początku: nawet jeśli urodziliście się zupełnie niedawno, nieobca jest Wam napisana przez Johna Williamsa ścieżka dźwiękowa do „Gwiezdnych Wojen”. Zapytajcie pana w tramwaju. Albo młodsze rodzeństwo. Dziecko ze szkoły podstawowej, nastolatka chodzącego do gimnazjum/liceum. Wszyscy rozpoznają Marsz Imperialny. A jeśli dacie im do posłuchania Force Theme, to każdy poprawnie rozpozna „muzykę z Gwiezdnych Wojen”. Nawet jeśli nie widział żadnego filmu, nawet jeśli moc nie jest z nim a midichloriany kojarzą się mu tylko z mitochondriami. Podsumowując – stworzona przez Johna Williamsa muzyka do „Gwiezdnych Wojen” należy już do klasyki muzyki współczesnej i nic tego nie zmieni.

Inna sprawa, że niezależnie od numeru epizodu, Williams zawsze świetnie wywiązywał się z powierzonego mu zadania. Jego soundtracki były kompletne, poruszające, a niejednokrotnie epickie. Nie z tej galaktyki, że tak się wyrażę.

Po latach przyszła kolej na „Przebudzenie Mocy”, film, którego przed przejęciem uniwersum przez Disneya nikt się nie spodziewał, a który jeszcze przed premierą stał się przebojem na całym świecie.

Byłam. Widziałam. Słuchałam. I wciąż nie mogę zrozumieć dlaczego tym razem soundtrack Williamsa został osądzony tak surowo.


Część osób argumentuje stwierdzeniami typu: „dwie minuty po filmie nie byłam w stanie przywołać ani jednego z nowych tematów muzycznych”. Trudno mi odpowiedzieć na ten argument, bo przez tydzień po pierwszym seansie katowałam wszystkich znajomych nucąc na zmianę March of the Resistance i Rey’s Theme. Za drugiem razem zdecydowałam że nie chcę stracić znajomych, więc nucę ulubione utwory tylko w drodze. 

Do pracy, z pracy, do sklepu, ze sklepu, na fitness, na przystanek, wszędzie. 

Inni mówili że soundtrack nie był dostrzegalny w filmie. No i znowu trudno mi to zrozumieć, bo w czasie pierwszego seansu na którym byłam muzyka wielokrotnie powodowała u mnie szeroki uśmiech (znów Rey’s Theme, The Scavenger, Han and Leia czy Sherzo for X-Wings) na zmianę z gęsią skórką (March of the Resistance, Torn Apart). I wiecie co, poszłam jeszcze raz do kina żeby to sprawdzić. Ciągle działa. Nadlatujące X-Wingi w połączeniu z nowymi tematami muzycznymi Williamsa po raz kolejny spowodowały że chciało mi się krzyczeć z ekscytacji!


Ale koniec moich subiektywnych opinii. Obiektywnie rzecz biorąc soundtrack faktycznie można uznać za mniej „epicki” niż poprzednie, szczególnie te znane z nowej trylogii utwory (przypomnijcie sobie choćby słynne Duel of Fates z „Mrocznego Widma”). Nietrudno też doszukać się znanych z innych filmów brzmień – Rey’s Theme czy The Scavenger na kilometr trącą również znanym wszystkim soundtrackiem z „Harry’ego Pottera”.

A jednak jest w tej ścieżce dźwiękowej coś niezwykłego, co pozwala mi bez cienia zastanowienia bronić jej przed każdym atakiem. Przede wszystkim – jest to dzieło dojrzałego kompozytora, który zna „Gwiezdne Wojny” jak nikt inny. Williams kapitalnie wpasowuje się w nową jakość, jaką zaprezentowano nam w „Przebudzeniu Mocy”, łącząc świeże motywy ze starymi. Ostrożnie, bez żadnych rewolucji wpasowuje nowości w znaną już jakość. 

Kapitalnie wkomponowuje się tym samym w film będący hołdem dla całej sagi, wcale nie ukazujący nowej, niespotykanej wcześniej historii.  

W nowym soundtracku Williamsa świeżość przeplata się z nowoczesnością. To jasne że jest delikatniej, w końcu na pierwszym planie występuje młoda dziewczyna o naturalniej, delikatnej urodzie. Dziewczyna, która właśnie odkrywa w sobie moc i niepewnie wkracza w znany nam już świat Jedi. 


Osobiście cieszy mnie również, że jasna strona mocy, a więc Ruch Oporu, po tylu latach otrzymał swój marsz, będący bodajże najbardziej rozpoznawanym nowym tematem muzycznym z całej ścieżIki. Oczywiście nie ma co oczekiwać że March of the Resistance stanie się równie popularny jak Marsz Imperialny. Jednak za tym drugim stoi sam Darth Vader i lata osłuchania. Trudno będzie to przebić.

I jeszcze jedno, myślę że najważniejsze spostrzeżenie: coś, czego większość z nas nie zauważy, bo po prostu za mało się znamy (na szczęście ja miałam kogoś, kto mi to wyłożył w przyziemny sposób podstawy teorii muzyki), a co ostatecznie udowadnia że ścieżka dźwiękowa do „Przebudzenia Mocy”  stanowi dzieło dojrzałego i kompletnego kompozytora:

Otóż John Williams zastosował tutaj bardzo trudną i niezwykle wyrafinowaną strukturę muzyczną, nazywaną „fugą”. Mówiąc bardzo ogólnie: w soundtracku wielokrotnie można usłyszeć nakładające się na siebie dwa tematy muzyczne, które idealnie komponują się ze sobą tworząc zupełnie nową jakość. Jak na razie najpiękniejszy wychwycony przeze mnie fragment w którym zastosowano fugę można znaleźć w ostatnim utworze, The Jedi Steps and Finale, gdzie jeden z klasycznych utworów ze starej sagi fantastycznie przeplata się z tematem Rey (7:27 - gdyby ktoś szukał). Jakby Williams chciał powiedzieć: "Ta dziewczyna wkracza w zupełnie niesamowity świat. Ten, który Wy już znacie!”


Czy dziwię się że Williams został nominowany do Oscara za soundtrack „Przebudzenia Mocy”? Absolutnie nie! Oczywiście, wielu może sądzić że to kurtuazyjna nominacja, w końcu wielki Williams wrócił do swoich Gwiezdnych Wojen. Cóż, ja myślę inaczej. Uważam że ta konkretna ścieżka dźwiękowa zasługuje na pochwałę, a może nawet na nagrodę. Jest dojrzała, piękna i w 100% przemyślana. Nie ma w niej miejsca na przypadek, nikt nie może zarzuć Williamsowi że zawalił sprawę.

Nie. A jeśli tak myślicie, to znaczy że znacie „Gwiezdne Wojny” słabiej niż on.
W sumie żaden wstyd.


On zna je tak dobrze jak George Lucas. Albo lepiej. Tyle że od innej strony. 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz