poniedziałek, 23 maja 2016

Każdy ma "trochę" Aspergera - czyli o sprzecznych obliczach jeden osoby

Drodzy czytelnicy,

W ostatnich tygodniach coraz częściej dochodzę do wniosku że ludzie to jednak całkiem dziwne stworzenia. Diametralnie różnimy się między sobą, a jednak zazwyczaj potrafimy żyć w harmonii z innymi osobnikami.

Dużo trudniej jest kiedy pochylimy się nad każdym z osobna: już wydaje nam się że rozumiemy osobę, a tu nagle okazuje się że istnieje jakiś jej obszar, który zupełnie nie przystaje do reszty. To trochę jakbyśmy wszyscy w jakimś stopniu cierpieli na zespół Aspergera: fantastyczni w jednym obszarze, zupełnie zawodzimy w innym; zupełnie nie radzący sobie z rzeczywistością, nagle ukazujemy światu oblicze naprawdę ciekawego człowieka.

Tylko jak sobie poradzić w interakcjach jeśli każda otaczająca nas osoba może skrywać kilka skrajnie różnych cech lub zachowań?

Mój najnowszy pomysł (z przed trzech minut): życiowe notki powinny zawierać chociaż jedno zdjęcie pięknego psa. Psy są dobre na wszystko. 

Najprościej rozpoznać się chyba w samym sobie. Obserwujemy się na tyle dużo, że w pewnym momencie potrafimy rozpoznać wyróżniające nas cechy.  Ja dla przykładu całkiem dobrze czuję się pracując. Przykładam się do wszystkiego, czego się podejmuję i autentycznie przejmuję się powierzonymi mi obowiązkami. Dzięki temu idąc na rozmowę kwalifikacyjną czy promując swoją pracę zupełnie szczerze przedstawiam się jako osobę kompetentną, którą dobrze mieć w zespole. Mało kiedy martwię się że mogę nie dostać pracy (oczywiście nie mówię tu o pracy w zawodzie, bo to zupełnie inna sprawa) - po prostu wiem, że warto mnie zatrudnić i potrafię to udowodnić. 

I tak, świetnie radzę sobie współpracując z zespołem. A potem wychodzę z pracy i staję się zupełnym autystykiem interpersonalnym. Można ze mną do woli flirtować – nie zauważę. Można mnie poprosić o numer telefonu – zacznę się zastanawiać po co on komu i w końcu zapomnę go dać. A nie daj Boże zorientuję się, co się dzieje – możecie mieć pewność że ucieknę w podskokach.

A to tylko jedna z moich wewnętrznych sprzeczności, z którymi , siłą rzeczy, nauczyłam się żyć i których jestem zupełnie świadoma. Trudno, trzeba sobie jakoś radzić. A świadomość tego, co się ze mną dzieje w konkretnych sytuacjach, pozawala uniknąć niepotrzebnego zamartwiania się i nic nie wnoszącej do tematu samokrytyki.

* * *

A jednak, mimo że jestem świadoma swoich wewnętrznych sprzeczności, dostrzeganie ich w innych osobach wcale nie przychodzi mi łatwiej. A jestem psychologiem – mogłoby się wydawać że będę czytać w otoczeniu jak w otwartej księdze.

Cóż, wygląda na to że w księdze zlepiono ze sobą niektóre strony kiedy nie patrzyłam.  Bo niemal za każdym razem zupełnie od nowa odkrywam niespójności w cudzej osobowości.


Na pewno wiecie o co mi chodzi. O rozgadaną trenerkę fitness która wstydzi się zareklamować swoje lekcje wśród znajomych. O zdolną artystkę która tworzy przepiękne akty, a boi się iść do sklepu, bo jest tam za dużo ludzi. O 25-letniego chłopaka któremu świetnie wychodzi bycie ojcem rodziny dla swojego rodzeństwa i matki, a zupełnie nie radzi sobie w związkach intymnych. O starszą kobietę która dla każdego ma radę "jak żyć", a sama egzystuje na skraju ubóstwa. I mimo, że dokładnie wie jak powinno wyglądać Twoje małżeństwo, to sama nie widziała swojego męża od pół roku. Chodzi mi też o niezwykle towarzyską dziewczynę która na każdej imprezie z miejsca staje się duszą towarzystwa, a od lat nie potrafi porozmawiać w cztery oczy z własną siostrą, tylko dlatego że tamta prowadzi skrajnie inny tryb życia. Lub ma iloraz inteligencji Einsteina, a nie potrafi zrozumieć niewerbalnych sugestii ze strony znajomych.

* * *

Każdy z nas zna takie osoby. Każdy z nas jest w pewnym sensie taką osobą. I cóż, trudno. Trzeba nauczyć się żyć z własnymi sprzecznościami, a potem zacząć akceptować je w innych. A w końcu – zrozumieć, że jeśli będziemy postrzegać ludzi naokoło w tylko jeden sposób, to bardzo szybko się na nich zawiedziemy.

W ciągu ostatnich dwóch tygodni przeżyłam takie rozczarowanie. Co gorsza, zawiodła mnie osoba którą postrzegałam jako bardzo bliską. Po dłuższym zastanowieniu (i kilkunastu dniach kiepskiego nastroju spowodowanego przez tę osobę) doszłam do sedna problemu: widziałam ją tylko w jeden sposób. Tymczasem zmieniły się warunki, a moja koleżanka pokazała się z zupełnie innej perspektywy – tak się składa że takiej, która mnie nie odpowiadała. I zamiast zanotować w głowie „aha, ta konkretna osoba tak się zachowuje w takich sytuacjach”, poczułam się zdradzona i zawiedziona. A przecież ona była sobą tak samo jak kilka dni wcześniej!

* * *

Jaki z tego morał? Tak jak akceptujemy i lubimy siebie (lub nie akceptujemy i nie lubimy, wszystko zależy od nas samych), tak i musimy przyjąć innych takimi, jacy są. To niełatwe, bo każdy jest na swój własny sposób dziwny; świetny i beznadziejny jednocześnie. Dobry i zły, kompetentny i zupełnie do bani.


Dzięki temu jest nieco ciekawiej, ale i trudniej. Bo trzeba się nauczyć osoby, i to na dwóch różnych frontach. A potem przyjąć że dwa wykluczające się elementy tego człowieka w tym przypadku akurat działają… i mają się całkiem dobrze. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz