poniedziałek, 21 września 2015

Agent pod blokiem, Wiedźmin i Brad Pitt w czołgu, czyli jak oswoić czas wolny?

Drodzy czytelnicy,

mam Wam do przekazania dwie wiadomości: dobrą i lepszą. Dobra jest taka, że po dwóch miesiącach "magisterskich" wakacji oraz niespełna miesiącu powakacyjnej laby, nareszcie nauczyłam się żyć z dużą ilością czasu wolnego. Co do lepszej wiadomości - dziś zostałam zawodowo przygarnięta i od początku października rozpoczynam nowy etap kariery i, jakby nie było, dorosłego życia. 

Jako dodatek do dobrych wieści postanowiłam podzielić się z Wami dopiero co zdobytą mądrością życiową. Opowiem Wam jak radzić sobie z czasem wolnym i "wolnością", które niespodziewanie zaczynają przytłaczać. 

Tak. Dobrze zrozumieliście. Wolność jest czasami  naprawdę przerażająca. 

Mądrość nr 0: w poście z przemyśleniami na temat czasu wolnego można umieścić zdjęcia poważnych szczeniaków.
I (chyba) nikt się z tego powodu nie obrazi .

Widzicie, jestem osobą która zawsze znajdzie sobie zajęcie albo dwa. Ewentualnie dziesięć. Skutkiem tej, dość często spotykanej u młodych ludzi umiejętności jest nieustający brak czasu. Ot, dla przykładu, przez ostatnie dwa lata studiowałam dziennie i pracowałam w ośrodku naukowym, w którym spędzałam, w zależności od sytuacji, między 30 a 60 godzin tygodniowo. W międzyczasie, z nudów chcąc wypróbować się w innych obszarach, robiłam wolontariaty (np. w szpitalu, jako psycholog), pomagałam w organizacji konferencji i dorywczo pracowałam przy projektach dla młodzieży. Bardzo szybko przyzwyczaiłam siebie i współlokatorów do sytuacji, kiedy wychodzę z domu około godziny 7 rano, wracam wieczorem (zwykle między godziną 18 a 21) i zabieram się do przygotowań do następnego intensywnego dnia. 

Żebyśmy się dobrze zrozumieli - to był fantastyczny okres w moim życiu. W dłuższej perspektywie bardzo wyczerpujący, ale niebywale satysfakcjonujący i pełen miłych momentów. 

Wiadomo jednak, że kiedy przyszło do napisania pracy magisterskiej i ukończenia wszystkich kursów na studia, coraz częściej odpuszczałam dodatkowe zajęcia i koncentrowałam się na uczelni i pracy. Więcej czasu spędzałam w domu: nad książkami i przed ekranem komputera. Ponad praktyczne doświadczenie musiałam przełożyć wiedzę teoretyczną, bez której nie dało się zdobyć dyplomu. Równocześnie do końca zbliżał się projekt naukowy w którym byłam zatrudniona. Jego zamknięcie wymagało równie wiele wysiłku co ukończenie studiów.

Aż nagle natłok pracy skończył się. Z dnia na dzień zniknęła praca, a potem - niby nie niespodziewanie, ale jednak znienacka skończyła się nauka, ba! - całe studia. 

Jedną dobę zajęło świętowanie, dwie doby - odespanie "maratonu". Potem szybciutko, żeby nie wyjść z wprawy, zorganizowałam z koleżanką wakacje. Wróciłam, znów odespałam... i zrobiło się cicho. I pusto. A co najbardziej zaskakujące - po raz pierwszy od naprawdę bardzo dawna nie miałam nic do zrobienia.

Świadomość tego była... co najmniej straszna. 

***

Wiecie, to było coś zupełnie nowego. Innego niż wakacje czy urlop. Niby kiedy przychodziło wolne od szkoły/uczelni nagle robiło się wiele czasu - ale był to zawsze precyzyjnie określony okres wolnego czasu. Na horyzoncie czaił się 1 września, termin egzaminu poprawkowego lub początek października. Jeszcze wyraźniej ograniczenie "wolnego czasu" czuło się podczas przerwy świątecznej albo ferii, kiedy powrót do aktywności miał nastąpić po tygodniu albo dwóch.


Tym razem nie było terminu końcowego. Bardzo szybko odkryłam, że, jakby nie patrzeć, mogę teraz zrobić ze sobą co chcę, bo nie muszę nigdzie wracać. Jasne, wcześniej też nie musiałam wracać na studia - ich ukończenie było jednak moim celem, więc naturalnym było pojawienie się w październiku na zajęciach. Wcześniej, jako osoba niepełnoletnia, zupełnie nie miałam wyboru - edukacja była moim obowiązkiem.


Teraz było inaczej. Budziłam się i nie musiałam nigdzie iść. Niczego konkretnego nie miałam do zrobienia. Z drugiej strony - mogłam zrobić wszystko.

Siedzieć przez cały dzień i czytać książkę za książką. Albo wpatrywać się w ścianę aż mi się znudzi. Albo nawet wtedy, kiedy mi się znudzi.

Wyjść z domu i przez kilka godzin krążyć bez celu po mieście. Zjeść zapiekankę, po niej loda, a na koniec kupić w hipermarkecie ogórka kiszonego i wszamać go na Rynku Głównym w Krakowie.

Wybrać wszystkie oszczędności z konta i kupić bilet do Indii. Znaleźć w Indiach męża, kupić tam kota i przeprowadzić się z nimi dwoma do Tybetu. Albo do Zimbabwe.

Napisać listy do czterech dawno nie widzianych znajomych osób i wysłać, każdy w kopercie innego koloru i z załączonym zdjęciem mojego psa.

Przebiec trzy okrążenia wokół bloku, a potem uciąć sobie drzemkę na stole w kuchni.

Tyle możliwości!
Tyle perspektyw, decyzji do podjęcia, planów do zrealizowania. Nie zdawałam sobie sprawy że taka wolność może być przerażająca.
A może zdawałam... w jednym z testów psychologicznych o których się uczyłam jest tajemniczy punkt brzmiący mniej więcej "Jestem tak wolny że to aż przytłaczające" - zdanie można ocenić na skali od "Zupełnie mnie nie dotyczy" do "Bardzo mnie dotyczy". 
90% ludzi stwierdza, że zdanie jest bez sensu, bo przecież nie można być przytłoczonym wolnością.

Otóż można.

Zwłaszcza jeśli w takiej sytuacji jest się po raz pierwszy i jest to coś skrajnie innego od stylu życia, jaki prowadziło się przez ostatnie X lat.

Nagle pojawia się multum wolnego czasu. Przyłapujesz się na sytuacji, w której siedzisz nie robiąc nic w porze, w której wszyscy twoi znajomi albo się uczą do egzaminów, albo dzielnie zmagają się ze swoją pracą zawodową, albo mają akurat pierwszy dzień wolny od miesiąca i biegają po urzędach i przychodniach zdrowia by załatwić wszystkie zaległe sprawy. A ty siedzisz. I nic się nie dzieje. Ekscytujący wydaje ci się fakt, że na pudelku pojawiła się nowa informacja. Albo gdy na kwejku zobaczysz nowy obrazek. A sąsiadka wróciła ze sklepu i właśnie kłóci się z mężem alkoholikiem. Same old same old.

***

Przyznam szczerze, że ta nowa sytuacja życiowa była dla mnie początkowo bardzo trudna. Czułam irytację na myśl o ilości straconego czasu, a z drugiej strony nie miałam motywacji by coś konstruktywnego ze sobą zrobić. Ile można przeglądać oferty pracy i wysyłać CV (inna sprawa że totalnie nie potrafię tego robić)? Ile można oglądać Star Treka (tak, wiem, dużo. Ale bez przesady) i powtórki innych seriali? Zaczynałam odczuwać frustrację i irytować się długo trwającymi procesami rekrutacji. Czułam się wypoczęta, byłam na świetnych wakacjach, odwiedziłam rodzinę, przeczytałam książki które od dawna czekały na mnie na półce. Chciałam iść do pracy. Rozpocząć coś nowego i ekscytującego, co pochłonęłoby mnie w całości. Każdego dnia o siódmej rano byłam gotowa do walki. Tylko że nie było o co walczyć. I po co. Bo każdego dnia o siódmej rano rozpoczynał się kolejny wolny dzień. 

I wiecie co? Musiało minąć dość sporo czasu, żebym nauczyła się żyć z tym wolnym czasem. I go doceniać. Nie tylko dlatego, że to jedyny taki czas w życiu, kiedy nic nie muszę ("bo potem będą już tylko dwa tygodnie urlopu, zobaczysz dziecko!"). To, że nic nie musiałam, oznaczało nie tylko że mogłam zostać w domu. 

Mogłam również nie wykorzystywać czasu produktywnie. Nikt nie powiedział przecież, że produktywność jest obowiązkiem. A nawet jeśli, to teraz nie mam obowiązków. 

I dopiero kiedy do tego doszłam, dotarła do mnie zupełnie nowa mądrość życiowa. Dla porządku, przedstawię ją w dziesięciu punktach:

1. Wstępne założenie że w czasie wolnym zrobię 4257469 rzeczy, w tym napiszę dawno planowaną książkę, odwiedzę wszystkich dawno nie widzianych znajomych, zrobię naleśniki i ugotuję gulasz, nauczę się rosyjskiego, norweskiego i chińskiego, napiszę dziesięć notek na bloga miesięcznie, będę szydełkować i zrobię witraż z bibułki - wcale nie musi oznaczać że faktycznie te rzeczy zrobię. Jeśli przyjdzie mi na nie ochota, to czemu nie? Jeśli nie przyjdzie - nie ma żadnego powodu dla którego powinnam się czuć winna. 

2. Sprzątanie jest fajne. Zwłaszcza kiedy nikt nie patrzy i przy okazji można śpiewać do mopa piosenki z "Nędzników". I tak, sprzątanie może polegać na umyciu jednego okna. Albo umywalki. Albo ułożeniu kosmetyków na dwóch z czterech półek. Nawet jeśli na jednej z nich były już ułożone w całkiem dobry sposób. 

3. Spacery są nawet lepsze od sprzątania. I to zarówno te krótkie, jak i te długie. A już najlepsze są te, podczas których zupełnie nie wiesz gdzie idziesz. 

4. Pies szczególnie się z tobą zgadza w kwestii spacerów. Nie powinnam o tym zapominać. Nigdy.

5. Mogę iść na grzyby nawet kiedy nie ma żadnych przesłanek, że jakieś grzyby znajdę.

6. Ludzie posiadający czas wolny też chorują. Stanowczo nie powinni chodzić wówczas na spacery. Albo na grzyby. 

7. Zdarzyła mi się kiedyś taka sytuacja: wypadłam biegiem z bloku. Po drodze do samochodu minęłam starszego pana, który siedział na ławce. A także kilkanaście mniej istotnych dla historii osób. Wskoczyłam do auta. Szybko skierowałam się w stronę uczelni. Na miejscu odebrałam papiery, które następnie zawiozłam do znajomej. Znów samochód, wizyta w markecie, szybkie zakupy. Potem jeszcze apteka, biblioteka i sprint do szewca, by zdążyć odebrać buty zanim zamknie. Na koniec jeszcze tylko wybrać pieniądze z bankomatu na następny dzień... i już (po mniej więcej 1,5 godziny) byłam znów pod blokiem. Parkowanie, wyjęcie zakupów z samochodu, zamknięcie drzwi. Zawalona zakupami, z torebką i płaszczem w ręce skierowałam się w stronę klatki. Wiecie kto siedział na ławce obok budynku? Ten sam starszy pan, który był tu około 90 minut temu. 

Czas wolny to moment, kiedy wreszcie można zweryfikować hipotezy dotyczące starszego pana:
  • Czy jest superbohaterem, który w ciągu 90 minut zdążył trzykrotnie uratować świat i wrócić na swoją ławeczkę?
  • Czy jest szpiegiem obcego wywiadu lub tajnym agentem obserwującym blok, z którego lada moment wyjdzie zakamuflowana królowa Brytyjska w towarzystwie swojej córki z nieprawego łoża?
  • Czy jest to łowca talentów wyszukujący w tłumie starszych pań "tej jednej", która zostanie gwiazdą najbliższej edycji programu TVN/TVP/Polsatu?
  • Czy jest to pan siedzący przez 90 minut na jednym miejscu i wpatrujący się w chodnik?
  • Czy jest to ochroniarz milionera, który przez ostatnie 90 minut  dokonał transakcji życia w moim bloku?
Oczywiście, jest wiele opcji. Powiedzmy sobie szczerze - ta czwarta dość mało prawdopodobna, ale cóż, może się zdarzyć. Co istotne - tylko posiadając dużo czasu wolnego można to sprawdzić. Może warto więc to wykorzystać?

8. Pamiętasz ten film który widziałaś/łeś już pięć razy a wciąż nie pamiętasz o czym był? Jest godzina 13 i wciąż jesteś w piżamie, ale to wcale nie znaczy że nie możesz teraz włączyć tego filmu i sprawdzić, czy był tak dobry jak pamiętasz. Możesz też sprawdzić, jak Brad Pitt odnajduje się w czołgu. 

9. Sklepy mają bardzo dużo towaru, który warto przeglądnąć. Niekoniecznie jednego dnia, bo przecież mam czas wolny i mogę odwiedzać  jeden sklep dziennie. I nic nie kupić. Albo kupić. W sklepie z tanimi książkami nie da się nic nie kupić. 

10. Na świecie zdarzają się ludzie którzy, podobnie jak ja, mają czas wolny. Część tych ludzi chętnie pobędzie ze mną przez chwilę lub dwie. Zje razem pyszne irańskie lody albo poogląda pociągi odjeżdżające ze stacji KRAKÓW GŁÓWNY.
***

Zawsze też można zdobyć niechcący którąś z gier komputerowych. Wiedźmina, Tomb Raider albo Dragon Age. I wtedy człowiek już nie ma czasu wolnego. Wtedy zabijasz potwory, biegasz po dachach i decydujesz o losach świata. I cieszysz się kiedy możesz zdjąć z trupa ciężkie spodnie, bo mają +4 do zbroi. A z Harpiami trzeba skończyć, więc przepraszam mamo, przepraszam psie, ale na spacer pójdziemy za chwilę. Nie, nie jadłam obiadu i co z tego, że jest już wieczór? Jaskier gdzieś polazł i nie mogę go znaleźć, a troll pokłócił się z żoną i nie chce mi oddać chustki. 

***

Tak. 
Wiele mądrości wyniosłam z tego wolnego czasu. 
Mimo wszystko, cudownie że niedługo zacznę dzielnie pracować. W końcu trzeba zarobić na kolejny okres nicnierobienia!

Mądrość nr 11: na koniec, do poważnych szczeniaczków można dodać wampirycznego wiedźmina.
Oczywiście jeśli ma się na to czas.
Kurczę, Brad Pitt w czołgu się nie zmieścił...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz