czwartek, 1 października 2015

Czy warto być jak starsza pani bez aparatu w rękach?

Drodzy czytelnicy,

z małym opóźnieniem dotarło do mnie zdjęcie, które wywołało ogromne poruszenie wśród internautów na całym świecie. Na zdjęciu tłum ludzi - Amerykanów wyczekujących papieża Franciszka, odbywającego właśnie swoją pielgrzymkę po Stanach Zjednoczonych. Dziesiątki osób - młodszych i starszych, wpatruje się w ekrany swoich smartphonów, iphonów, tabletów i innych cudów technologii. Wszyscy chcą uchwycić na zdjęciu lub filmie historyczną chwilę przejazdu Ojca Świętego przez ich miejscowość. W całym tym tłumie jedna pani nie trzyma w dłoni telefonu. Na jej ustach widnieje pogodny uśmiech, a jej oczy - jako jedynej na zdjęciu, zwrócone są w stronę nadjeżdżającego papieża. 

Jedno, całkiem przeciętne zdjęcie, a na nim cała prawda o dzisiejszym społeczeństwie. Współczesne carpe diem zatrzymane za pomocą aparatu lub telefonu. Można się nim podzielić na facebooku, od razu przesłać na swoje konto na twitterze. A babcia, taka niedzisiejsza - no może zobaczyła papieża, ale co z tego? Fotki nie będzie miała! Za chwilę dostanie Alzheimera i zapomni. I co jej z tego przyjdzie? Z takiego przeżycia? Z tej chwilowej radości i uśmiechu? 


Wiecie, jakieś osiem-dziewięć lat temu przeżyłam coś podobnego. Pojechałam do Rzymu i czekałam w wielkim tłumie na przejazd Ojca Świętego (wówczas dopiero co wybranego Benedykta XVI), którego samochód miał okrążyć cały Plac Świętego Piotra. 

Kiedy w oddali zobaczyliśmy drobną postać papieża stojącego w białym samochodzie, wszyscy wyciągnęli do góry aparaty lub telefony. Ja również, ciesząc się niedawno kupioną komórką z aparatem, zaczęłam pstrykać zdjęcia. Nie było to łatwe - ręka się trzęsła, dziesiątki wyższych ode mnie ludzi zasłaniało mi widok wyciągając jak najwyżej swoje gadżety a papieski samochód jechał szybko. Jakość robionych przez mój telefon zdjęć też nie była tak dobra jak dziś. 

Zrezygnowana opuściłam komórkę i postanowiłam choć popatrzeć na Ojca Świętego. I zobaczyłam jego plecy - samochód zdążył przejechać już obok miejsca, w którym siedziałam, pozostawiając u  mnie frustrację i złość, że zamiast raz w życiu spojrzeć w twarz tego konkretnego, jedynego w swoim rodzaju człowieka, męczyłam się z robieniem głupich zdjęć. 

Chwila minęła. Zostały mi marne próby fotograficzne zapełnione rękami otaczających mnie ludzi, ich głowami, trzymanymi aparatami i widniejącą gdzieś w oddali figurką ubranego w biel papieża. A jakże, zupełnie rozmazanego i niepodobnego do siebie. 

Tamtego dnia coś się zmieniło w moim podejściu. Aparat fotograficzny przestał być dla mnie czymś koniecznym, zaczęłam robić dużo mniej zdjęć. A już zupełnie rezygnowałam z nich kiedy przychodziło do sytuacji podobnych do tej na Placu Świętego Piotra. Zaczęłam celebrować chwile - zwłaszcza te wyjątkowe, trwające bardzo krótko. Noworoczny pokaz sztucznych ogni, wizyta słynnego kompozytora na festiwalu w którym brałam udział, moment przechodzenia ulubionych skoczków narciarskich obok mojej trybuny w trakcie Mistrzostw Świata czy zawodów Pucharu Świata, wreszcie pierwsze tygodnie naszego szczeniaka w domu. 

Na początku wydawało mi się że wiele stracę. Ale nie, profesjonalni fotografowie za każdym razem udostępniali w internecie dużo lepsze zdjęcia moich ulubionych sportowców czy kompozytorów, które mogłam ściągnąć na własny, prywatny użytek. Moi znajomi, którzy akurat byli na miejscu z dobrym aparatem i zajmowali się robieniem zdjęć (bo to ich pasja, bo to lubią, bo przygotowują fotorelację dla kogoś innego) chętnie udostępniali mi swoje dzieła. 

Tylko szczenięcych czasów mojego psa szkoda, bo nie chcąc tracić ani chwili z jego życia nie uchwyciłam jego wybryków "dla potomnych". Mam za to przynajmniej dwadzieścia ujęć przedstawiających go w czasie... drzemki. Bo spał, bo się nie ruszał, bo wyglądał prześlicznie a sen trwał na tyle długo, że bez obaw mogłam chwycić za aparat.

Co zyskałam? Całkiem sporo naprawdę emocjonujących i radosnych momentów w życiu. A to siatkarz się do mnie uśmiechnął (wiem że do mnie bo wszyscy wokół spoglądali w ekran telefonów i aparatów), a to obejrzałam przepiękny pokaz fajerwerków, a to z pełnym skupieniem wysłuchałam poruszającej przemowy pewnego artysty. No i nie straciłam naprawdę cudownych chwil spędzonych z moim psem. Dalej ich nie tracę.

Takie chwile są ważne, a przemijają tak samo szybko jak wszystkie inne. I żadne zdjęcie tego nie zmieni ani nie zastąpi. 

Stąd też zazdroszczę pani ze zdjęcia powyżej. I zupełnie rozumiem z czego wynika jej piękny uśmiech. Przeżywa ona "ten moment" - pełen emocji, zdrowego podniecenia i radości z bliskości kogoś niezwykłego. 

Żadne zdjęcie tej bliskości nie odda. Żadna fotografia nie odtworzy emocji tego momentu. 

Serio, polecam Wam odstawienie telefonów i aparatów raz na jakiś czas. Oczywiście, jeśli fotografia jest waszą pasją to właśnie robienie zdjęcia będzie dla Was "tym momentem", a rezultat nagrodą. Ale jeśli nie jesteście zapalonymi fotografami i fotografujecie zdarzenie tylko po to, by potem pochwalić się znajomym, albo (jeszcze gorzej!)dlatego że wszyscy wokół wyciągają aparaty i próbują zrobić zdjęcia, to opanujcie się. 

To jest jeden z tych aspektów rzeczywistości, w którym społeczeństwo nie idzie w dobrym kierunku i gdzie trzeba stanąć w opozycji. Być starszą panią, która z uśmiechem wypatruje nadjeżdżającego papieża. Kiedyś umrze i nie pozostawi po sobie zdjęć. Za to zabierze ze sobą wspomnienia i emocje. I uśmiech, który towarzyszył jej w tym konkretnym momencie. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz