Drodzy czytelnicy,
Nie da się ukryć - nadeszła jesień.
Za oknami drzewa szumią całą paletą ciepłych barw. Czerwienie przeplatają się z pomarańczem, złotem i brązem. Mroźne poranki zastępuje mgła, deszcz przeplata się z dającym coraz mniej ciepła słońcem.
Są dni, kiedy myśl "Ach, jaka ciepła i miękka ta pościel! Pod żadnym pozorem nie wychodź z łóżka" potrafi być zastąpiona jedynie przez "Wróóóóć! Wróć do łóżka". Są momenty, kiedy siadam na ławce w parku, albo na obalonym przez wiatr drzewie w lesie, i nie chce mi się wracać do domu. Ale najczęściej jest mi po prostu smutno. Coraz więcej czasu spędzam na rozmyślaniach, coraz częściej wysnuwam wnioski, do których nie doszłabym w żadnym innym momencie roku.
I tak, nie po pogodzie ani po zmieniającej się przyrodzie, ale po własnych nastrojach rozpoznaję jesień.
Pamiętam jakby to było wczoraj: jesień 2014; zmęczona po spędzonym w pracy lecie wracam na uczelnię. Po raz kolejny próbuję pogodzić dzienne studiowanie z wymagającym coraz więcej uwagi i pracy projektem stypendialnym. Kursuję pomiędzy północą a południem Krakowa, znajdując chwile wytchnienia w zatłoczonych autobusach i tramwajach. Pewnego dnia na głos martwię się, że nie zdołam pogodzić uczelni, projektu/pracy i pisania pracy magisterskiej; szef stwierdza, że powinnam lepiej zagospodarować "międzyczas" w autobusach. Przeznaczyć go na naukę. Albo czytanie artykułów do magisterki.
Jest jesień 2014. Wychodzę z domu przed 8.00 rano, wracam po 21.00. Każdego albo prawie każdego dnia, sześć-siedem dni w tygodniu. A kiedy wracam, wprowadzam do mieszkania atmosferę terroru. Zła jak osa obwiniam o wszystko współlokatorki, opcjonalnie zasypiam na siedząco lub obrażona siedzę i wpatruję się w ekran monitora. Koleżanka chowa mi w torebce list z przeprosinami myśląc, że moje zachowanie wynika z faktu, że jestem na nią o coś obrażona.
Czytam liścik ze zdziwieniem. Nic się nie dzieje. Jest jesień i jestem zmęczona. Ot i cała filozofia.
Sądziłam że w tym roku będzie inaczej. Trochę przez przypadek, trochę na skutek podjętych wyborów moje życie bardzo zwolniło. Znajduję się w fazie latencji; odpoczywam po studiach przygotowując się równocześnie do batalii z dorosłym życiem. Mam pracę której nie przynoszę do domu, wolne weekendy i niespodziewanie dużo wolnego czasu (biorąc pod uwagę, że już nie jestem bezrobotna).
Jest mi dobrze. Spokojnie. Bezproblemowo.
Tylko że jest jesień, więc jedyne czego pragnę to zakopać się w pościeli i wypłakać.
Że w złym kierunku prowadzę swoje życie zawodowe. Że zbyt szybko podjęłam decyzję o poszukiwaniu pracy poza psychologią i ucieka mi jedyna szansa na pracę w zawodzie. Że nie potrafię się zmobilizować do przewrócenia swojego życia do góry nogami i wyruszenia w Polskę, a może i świat w poszukiwaniu rozwoju. Że ciągle nie chce mi się wychodzić "do ludzi".
Że za słabo wspieram rodziców. Że nie wyrobię się do Wszystkich Świętych z wszystkimi sprawami do załatwienia. Że aby zadbać o wszystkie groby będę musiała w dwa dni przejechać 1000 km, a potem kolejne 100, by zdążyć do Krakowa do pracy.
Że nie udało mi się odchudzić psa. Że droga między mieszkaniem a domem od pięciu lat jest taka sama i zaczyna mi się nudzić. Że piosenki w radiu są nieciekawe, a wszystkie swoje płyty przesłuchałam już milion razy.
Że nowe "Gwiezdne Wojny" dopiero w grudniu.
Że zakupy są ciężkie, spodnie farbują i nie mam ich z czym wyprać, a w domu nie ma mleka do kawy.
Że znalazłam przepiękne buty i żal mi wydać na nie 279 złotych.
Że nie mam bogatego męża który kupi mi przepiękne buty za 279 złotych.
Że mam dziesiątki nowych wątków do opowieści z której mogłaby powstać naprawdę fajna powieść, gdybym kiedyś zaczęła ją pisać.
Że co chwilę zupełnie nieświadomie zaczynam nucić pod nosem piosenki z High School Musical, których nie słyszałam od ładnych kilku lat.
***
Jesień.
Naprawdę, nie mogę się już doczekać aż nadejdzie zima i z wszystkich problemów pozostanie tylko wieczne "zimno mi w nos! Czy ktoś wymyślił już ocieplacze na nos? Rozmiar XXL?"
Zimo, przyjdź. Wyzwól mnie z jesieni!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz